Katarzyna Kasia o złotym funduszu: dzielili go szeryf, ksiądz, i posłanka Maria
Mówi się, że niektóre sprawy lepiej odłożyć między bajki. Samo rozpoczęcie tekstu od słów "mówi się" powinno budzić czujność. Bo co to właściwie znaczy? Gdzie podmiot? Kto mówi? Dalej robi się tylko gorzej. Jakie bajki? Które sprawy są niektórymi? Spróbuję to krok po kroku wyjaśnić, proszę o chwilę cierpliwości.
Chodzi mi o to, że zdarzają się w naszym życiu, zwłaszcza tym społecznym, chociaż również w prywatnym, ale ja tu nie o tym, zdarzają się takie historie, że trudno w nie uwierzyć. Wynika to pewnie w ogromnej mierze z tego, że prawdziwość jest czymś zupełnie innym niż prawdopodobieństwo, na co uwagę zwrócił w "Poetyce" Arystoteles, twierdząc, że właśnie dlatego, iż zasadniczym rdzeniem tragedii jest jej fabuła — która powinna cechować się wewnętrzną spójnością oraz mieć sens — nie wolno opierać jej na historiach "z życia wziętych". Bo życie zbyt często, choć prawdziwe, nie jest wcale prawdopodobne. Zaskakuje nas zdarzeniami, których najbardziej szalony awangardowy artysta po ekscentrycznych narkotykach by nie wymyślił. Fabuła zaś powinna być spójna, a jej zasady jasne.
Jeśli chcesz stworzyć komedię, to przemiana losu głównego bohatera powinna prowadzić od nieszczęścia do szczęścia, w wypadku tragedii dokładnie na odwrót. Perypetie powinny z siebie nawzajem wynikać, charaktery postaci muszą cechować się konsekwencją (Stagiryta mówi, że nawet jeśli ktoś jest niekonsekwentny, powinien być niekonsekwentny konsekwentnie), rytm wiersza ma odpowiadać przekazywanej emocji, podobnie jak muzyka, taniec, maski i dekoracje na scenie. Wszystko to w imię osiągnięcia celu tragedii: tak trzeba widza w opowieść wciągnąć, żeby poczuł, że to o nim, żeby poczuł litość i trwogę, a na koniec by sam doświadczył głęboko transformacyjnego, autentycznego i oczyszczającego wzruszenia, po grecku katharsis.
Jasno z tego wynika, że gdybym z jakiegoś powodu postanowiła napisać dobrą tragedię, to w żadnym razie nie powinnam szukać dla niej inspiracji w otaczającym mnie świecie. Kto by w to uwierzył? Kogo by to wzruszyło? Gdybym na przykład osnuła moją opowieść na historii Funduszu Sprawiedliwości i państwowych środków, które zostały jedną ręką zagrabione, a drugą hojnie wydane na kupowanie poparcia i głosów?
Mogłabym bohaterką mojej sztuki uczynić, dajmy na to, posłankę Marię — kobietę o przenikliwym głosie i specyficznej frazie, która zapewniałaby, że nie przywłaszczyła sobie "ani złotóweczki, ani grosiczka" z publicznych pieniędzy, chociaż jednocześnie posłaniec wiozący jej listy straciłby życie od barbarzyńskiej strzały i zawartość jego worka ujrzałaby światło dzienne. Dowiedzielibyśmy się, że posłanka Maria dowolnie dysponowała pieniędzmi podatników, wydając je bez opamiętania na rozmaite cele, ale tylko w swoim okręgu wyborczym. Nimbyśmy jednak skupili się na jej losach, o uwagę naszą zabiegałby już aktor w tragikomicznej złotej masce i szacie kapłana.
Z jego monologu okraszonego słowami takimi jak "dzieła" oraz "alleluja i do przodu" wynikałoby, że nie tylko Maria pełnymi garściami czerpała z funduszu, lecz i on, ksiądz-ojciec, niejedną stamtąd przytulił złotówkę, ażeby Kościół toruński mógł rosnąć w siłę. Rośnięcie owo nie miałoby wiele wspólnego z zapobieganiem przestępstwom ani z niesieniem pomocy ofiarom tychże, ale wstrzymajmy się z popadaniem w szczegóły, gdyż z kulis na scenę wchodzi kolejna postać i pragnie egzorcyzmować dorodnym salcesonem. Nawet chór traci rezon, scenografia wobec tego blaknie, muzyka przyspiesza ku tradycyjnym rytmom węgierskim, naszym zdumionym oczom ukazuje się zaś dwóch mężczyzn, swoich nawzajem bliskich współpracowników. Trzymają w dłoniach złote klucze do skarbca, z którego 150 milionów złotych monet wyparowało.
Jest tego zdecydowanie za dużo na porządne katharsis, a przecież sprawa dopiero się rozkręca. Może więc lepiej zmienić bohatera i opowiedzieć to jako historię dzielnego szeryfa (wiem, że w czasach Arystotelesa nie był on figurą nazbyt popularną, ale proszę o dyspensę od poprawności)? Wspaniały ów bohater nosiłby broń na pośladku, celność jego metafor powalałaby na kolana, a sprawczość oddziaływałaby urbi et orbi. Lecz choć byłby niczym superman, rozdający na prawo i lewo państwowe pieniądze, a przy tym umiejący zadbać o bogactwo własne, to nagle w panicznym strachu przed sprawiedliwością umknąłby do ojczyzny gulaszu. I znowu zonk, znowu się nam koherencja postaci rozpada. Szeryf tchórz to nie jest temat dla Eurypidesa, lepiej to naprawdę włóżmy między bajki.
Onet
Kłamstwa ziobrystów w sprawie kręcenia Funduszem Sprawiedliwości. Ujawniamy dowody
1 grudnia 2025
Zbigniew Ziobro i jego ludzie przekonują, że Onet kilka dni temu posłużył się spreparowanym e-mailem, który pokazywał, jak środowisko Suwerennej Polski ręcznie sterowało wydawaniem pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości. E-mail jednak istnieje. Został wysłany ze skrzynki posłanki Marii Kurowskiej zarejestrowanej na serwerze Kancelarii Sejmu. Ujawniamy dowody w tej sprawie.
Kosztowne e-maile
Kilka dni temu ujawniliśmy korespondencję posłanki PiS Marii Kurowskiej (dawniej Suwerenna Polska) z urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości. Wiadomości, których treść upubliczniliśmy, pochodziły z 2020 r. Wówczas resort był bastionem Zbigniewa Ziobry i jego ludzi.
Posłanka Kurowska w przeszłości zasiadała w zarządzie województwa podkarpackiego. Od 2019 r. jest posłanką. Parlamentarny mandat dwukrotnie zdobyła z odległego, 21. miejsca.
Kurowska jest jedną z najbardziej lojalnych obrończyń Zbigniewa Ziobry oraz dotychczasowego sposobu wydatkowania środków z Funduszu Sprawiedliwości, który według prokuratury stał się wyborczą skarbonką polityków należących do tego środowiska, bo służył m.in. zwiększeniu ich popularności w okręgach wyborczych, z których ubiegali się o parlamentarne mandaty.
Za czasów rządów PiS Maria Kurowska — jak i inni politycy Suwerennej Polski — rozdawali m.in. kołom gospodyń wiejskich sprzęty kuchenne, w tym garnki, termosy, podgrzewacze czy grille zakupione z pieniędzy Funduszu.
Wspomniana posłanka była również bardzo aktywna w zakresie dofinansowania Ochotniczych Straży Pożarnych, a także szpitali na Podkarpaciu. Poganiała nawet urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości, wysyłając e-maile na ich prywatne skrzynki.
W jednej z ujawnionych wiadomości pisała:
"Panie Ministrze, podaję tel. do dyrektorów szpitali (wymienia trzy szpitale: dwa w Rzeszowie i jeden Krośnie): (…). Bardzo proszę o 100 tys. dla każdego z nich. Pozdrawiam! MK".
Chodziło o pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Wspomnianym "ministrem" był Marcin Romanowski, wówczas zastępca Zbigniewa Ziobry w resorcie sprawiedliwości, który był odpowiedzialny za Fundusz Sprawiedliwości w tym okresie. Prokuratura stawia mu prawie 20 zarzutów. Rok temu uciekł na Węgry, a zaprzyjaźniony z Władimirem Putinem Viktor Orban udzielił mu azylu politycznego.
Jak ujawniliśmy, 24 lipca 2020 r. posłanka Maria Kurowska wysłała do ówczesnego dyrektora departamentu Funduszu Sprawiedliwości w ministerstwie Tomasza Mraza następującą wiadomość:
"Bardzo proszę, aby żadne umowy z Gminami nie były podpisywane bez konsultacji ze mną w powiecie jasielskim i krośnieńskim. Pozdrawiam. MK".
To dowód na to, że posłanka rościła sobie prawo do ręcznego sterowania pieniędzmi z Funduszu na terenie jej politycznego matecznika. Powiaty jasielski i krośnieński należą do okręgu wyborczego do Sejmu nr 22 — tego, z którego już dwukrotnie zdobywała poselski mandat.
Pytania bez odpowiedzi
Maria Kurowska nie skorzystała z okazji, by odpowiedzieć na nasze pytania przed publikacją. 19 listopada na dwie skrzynki pocztowe należące do pani poseł wysłaliśmy pytania. M.in. takie:
"Czy kiedykolwiek prosiła Pani departament Funduszu Sprawiedliwości w Ministerstwie Sprawiedliwości, by umowy na dofinansowanie ze środków Funduszu w gminach powiatów krośnieńskiego i jasielskiego nie były podpisywane bez konsultacji z Panią? Jeśli tak, to na jakiej podstawie prawnej wyraziła Pani takie oczekiwanie?".
Nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Zdecydowaliśmy się na publikację 26 listopada, a więc po tygodniu od wysłania pytań.
Poseł Kurowska zabrała głos dopiero po publikacji. Co ciekawe, zaprezentowała co najmniej dwie wersje wydarzeń. Przede wszystkim nie zaprzeczyła, że e-maile ujawnione przez Onet są prawdziwe:
Wypowiedź dla Wyborczej.pl: — Nie pamiętam treści tych maili, ale skoro Onet do nich dotarł, to pewnie je napisałam. Ale co w tym dziwnego, że upominałam się, że prosiłam o pomoc i wsparcie dla mieszkańców z mojego okręgu? Ustawa o mandacie poselskim zobowiązuje posła do podejmowania interwencji także w organie administracji rządowej i samorządu terytorialnego dla załatwienia sprawy, którą wnosi we własnym imieniu albo w imieniu wyborcy lub wyborców.
Zapytana przez reporterkę TVN24 o doniesienia Onetu przekonywała, że nie zrobiła nic, co wykraczało poza ustawę o wykonywaniu mandatu posła i senatora. — Ja w ten sposób mam obowiązek (...), aby się interesować tym, co się dzieje w terenie — mówiła.
Przypomniała o gigantycznej ulewie w 2020 r., która dotknęła między innymi Jasło czy Trzcinicę w województwie podkarpackim.
— Moim obowiązkiem było, aby pomóc w tej sytuacji zarówno ludziom przez to, że pomagamy i inspirujemy fundusz, aby pomagał strażakom, którzy ich ratują, jak również, gdy był covid, bo tam chodzi o te relacje ze szpitalami — tłumaczyła.
Kurowska, powołując się na czasy pandemii, powiedziała, że ludzie informowali o braku sprzętu medycznego.
— W związku z tym odesłałam do Funduszu Sprawiedliwości, który pozwolił na to, że ludzie byli ratowani. Nie robiłam nic, co by było niezgodne z prawem, bo uważam, że tak należy postępować. Ratować ludzi, być aktywnym — przekonywała posłanka PiS.
W ub. środę wieczorem Kurowska w oświadczeniu na Facebooku zadeklarowała, że "nigdy nie wzięła dla siebie ani złotówki".
Zmiana narracji
W miniony piątek polityczka związana ze Zbigniewem Ziobrą zmieniła jednak narrację. Pojechała do Warszawy i zorganizowała konferencję prasową w Sejmie. Towarzyszył jej Michał Wójcik, były wiceminister minister sprawiedliwości i były minister w Kancelarii Premiera.
Wójcik przekonywał, że jego koleżanka została "brutalnie zaatakowana":
— Odbyłem rozmowę z panią poseł, prosząc ją o to, żeby m.in. sprawdziła wszystkie materiały, wszystkie dokumenty, które w tamtym czasie były wysyłane, jakiekolwiek e-maile. I proszę sobie, szanowni państwo, wyobrazić, za chwilę szerzej na ten temat powie pani poseł, ale proszę sobie wyobrazić, że ten e-mail, na którym opierała się redakcja Onetu, pan redaktor, w ogóle nie został wysłany. Nie było takiego e-maila — mówił poseł PiS, jeden z najbliższych współpracowników Zbigniewa Ziobry.
Mówił, że nie ma "powodu absolutnie, żeby nie wierzyć temu, co mówi pani poseł, bo sprawdziła bardzo dokładnie swoją skrzynkę".
Poinformował też o tym, iż przygotował zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie:
— Naszym zdaniem jest podejrzenie popełnienia kilku przestępstw. Artykułów nie będę szczegółowo wymieniał, powiem tylko tyle, że chodzi o to, że prokuratorzy wchodzący w skład zespołu śledczego numer dwa, czyli tego zespołu, który zajmuje się sprawą Funduszu Sprawiedliwości, który jest powołany w Prokuraturze Krajowej, najprawdopodobniej, najpewniej spreparowali korespondencję elektroniczną, nadali jej pozory autentyczności, prawdziwości. Przecież to jest, proszę państwa, nieprawdopodobna historia — podkreślał.
Sama Maria Kurowska przekonywała, że nie mogła wysłać wówczas takiego e-maila z przyczyn prywatnych:
— Dla mnie to był bardzo trudny czas. Dlatego, że mój mąż był wtedy bardzo ciężko chory, a 16 lipca zmarł. I ja byłam w tym czasie w zupełnie innym świecie. I dopiero jakąkolwiek korespondencję mailową rozpoczęłam 28 lipca. Gdzieś komuś odbiłam jakąś wiadomość. I drodzy państwo to mi dało do myślenia, że przecież to niemożliwe, bo ja wiem, jaki jest stan człowieka po takich przeżyciach. I że ja pisałam takie maile, i zaczęłam to drążyć. Okazuje się, że nie ma takiego maila.
O tym, że e-mail został spreparowany, przekonywał również na platformie "X" Zbigniew Ziobro, któremu prokuratura również chce postawić zarzuty związane z Funduszem Sprawiedliwości. Sejm uchylił mu immunitet i zgodził się na jego aresztowanie. Polityk kilka tygodni temu wyjechał na Węgry i nie zamierza wracać do Polski w obawie przed zatrzymaniem.
Sama posłanka Kurowska nie przedstawiła jednak żadnych dowodów na poparcie swojej tezy. Mówiła jedynie o kwerendzie swojej skrzynki pocztowej. To o tyle istotne, że Maria Kurowska w trakcie konferencji wspominała o jednej skrzynce. Jak jednak ustaliliśmy, polityczka kontaktowała się z urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości z wykorzystaniem dwóch skrzynek — prywatnej (zarejestrowanej na serwerze komercyjnego usługodawcy) i służbowej, której operatorem jest Kancelaria Sejmu.
Wiadomość — jedyna, której autentyczność podważa Maria Kurowska — została wysłana z sejmowego adresu pani poseł. Poniżej pokazujemy zrzut ekranu:
Onet jest również w posiadaniu oryginalnego pliku w formacie .eml wiadomości, która została dostarczona na prywatny adres Tomasza Mraza, głównego świadka prokuratury w śledztwie dotyczącym nadużyć w Funduszu Sprawiedliwości. Przeanalizowaliśmy również metadane tego e-maila. Przypomnijmy jego treść:
"Bardzo proszę, aby żadne umowy z Gminami nie były podpisywane bez konsultacji ze mną w powiecie jasielskim i krośnieńskim. Pozdrawiam. MK".
Poniżej pokazujemy fragment źródłowego nagłówka tej wiadomości, czyli technicznego jej zapisu zawierającego szczegółowe informacje o jej trasie, nadawcy, odbiorcy, temacie i dacie. Pozwala on prześledzić, przez jakie serwery e-mail przeszedł, co jest przydatne do identyfikacji oszustw lub problemów z dostarczeniem.
Wiadomość została wysłana do Tomasza Mraza 24 lipca 2020 r. o godz. 13:33. Jak wynika z danych zawartych w wiadomości, trafiła na skrzynkę odbiorczą adresata po pięciu sekundach z oficjalnego serwera pocztowego Sejmu RP. W nagłówkach znajduje się linia:
"Received: from poczta-ii.sejm.gov.pl ([194.41.12.72]) by mx.google.com…".
Jest to wpis dopisywany automatycznie przez serwery Google w momencie przyjęcia maila. Odbiorca, nie ma możliwości jego samodzielnego wygenerowania ani zmiany.
Serwer poczta-ii.sejm.gov.pl został przez domenę sejm.pl wskazany jako uprawniony do wysyłania poczty.
Potwierdza to wynik weryfikacji SPF:
"spf=pass (google.com: domain of maria.kurowska@sejm.pl designates 194.41.12.72 as permitted sender)".
Gdyby ktoś próbował podszyć się pod adres @sejm.pl z zewnętrznego serwera, taki wynik byłby inny (np. fail/softfail), a nie "pass" dla sejmowego IP.
W nagłówkach widoczne są także wewnętrzne przeskoki w infrastrukturze sejmowej (adresy w sieci intranetowej typu 10.x.x.x i 192.168.x.x), które powstają po drodze na serwerach Kancelarii Sejmu. To kolejne elementy, na które odbiorca wiadomości nie ma żadnego wpływu.
Nagłówki typu Authentication-Results oraz ARC, w których Google zapisuje wynik swoich testów (m.in. SPF), są generowane po stronie serwerów Gmaila i również nie mogą zostać edytowane przez użytkownika.
Innymi słowy, dysponujemy pełnym oryginałem wiadomości wraz z kompletem śladów serwerowych, które wskazują, że mail został wysłany z sejmowego systemu pocztowego na adres odbiorcy w określonym dniu i o konkretnej godzinie.
Zrzut ekranu, który został przedstawiony, jest jedynie uproszczoną ilustracją. Sednem sprawy — i rzeczywistym dowodem — są nagłówki techniczne zapisane na serwerach Google (skrzynki odbiorcy) oraz logi serwerów Kancelarii Sejmu.
Porównaliśmy też adresy serwera sejmowego z e-mailami, które autor tego tekstu otrzymał w 2020 r. od innych posłów na Sejm RP. W pełni zgadzają się z danymi powiązanymi z wiadomością wysłaną przez panią poseł Kurowską.
Skontaktowaliśmy się również z odbiorcą wspomnianego wyżej e-maila, czyli Tomaszem Mrazem. Oto jego stanowisko:
— Mogę z pełnym przekonaniem potwierdzić, że ten e-mail jest autentyczny. Szanowna pani poseł chyba zapomniała, że używała dwóch skrzynek pocztowych. Prawdopodobnie ci, którzy pomagali w ostatnich dniach pani Kurowskiej, również tego nie sprawdzili. Widocznie doszli do wniosku, że nikt z nich nie byłby tak nierozsądny, by wysłać taką wiadomość z domeny sejm.pl.
Możliwości właściwie są trzy: albo ktoś włamał się na serwer poczty Kancelarii Sejmu w połowie 2020 r. (Sejmem zawiadywali urzędnicy związani z PiS), albo ktoś mający dostęp do skrzynki sejmowej posłanki Kurowskiej wysłał takiego e-maila do Tomasza Mraza bez jej wiedzy, albo jednak pani poseł sama tę wiadomość wysłała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz