„Nie jestem ja taki szalony, by w obecnych czasach cos mniemać albo i nie mniemać”, napisał w „Translantyku” Gombrowicz. Formuła literacko zgrabna, ale nieprawdziwa. W lecie 1939 roku Gombrowicz był na tyle, nie szalony, ale przytomny, by jak najbardziej mniemać, pojechał pociągiem do Gdyni, wsiadł do transatlantyku do Buenos Aires i tyle go Polska widziała. Nawet jego bardzo przenikliwi znajomi tacy jak mieszkający 200 metrów od niego Antoni Słonimski, potrzebowali więcej czasu ewakuowali się z kraju dopiero we wrześniu, gdy Polskę podzielili między siebie Hitler i Stalin.
Ja nie jestem aż taki szalony by cos mniemać albo i nie mniemać w kwestii zbiorowego, także politycznego gustu Polaków, więc nie wiem czy nie postanowią powierzyć swych losów gościowi, którego ze względu na jego przeszłość i charakter nie tylko nie chciałbym znać ale nawet na ulicy wolałbym minąć z daleka. Wykluczyć tego wszelako nie mogę, bo skłonność rodaków do perwersji, szaleństw, bezeceństw, brewerii, ekscesów i ulegania podszeptom diabła daleko posunięta jest.
To zresztą pewna ciekawostka, ukształtowanie terenu mamy w ogromnej większości płaskie, klimat umiarkowany, ale patrzymy na Polskę jak na kraj wybitnie wypiętrzony, a naturę też mamy wybitnie nieumiarkowaną, charakter chybotliwy i skłonny do wyskoków szalonych. U nas wszystko jest raczej płaskie, szare i umiarkowane, a naturę własną mamy z naturą nas otaczającą niekompatybilną zupełnie. U nas wzmożenia są stałe, wzloty nieustanne, porywy serca niezmienne, impulsy nieokiełznane, a emocje nieogarnione. Spala nas to i zżera, na skoki ciśnienia i palpitacje serca narażając.
U nas w krajobrazie wierzby płaczące, a w duszy wierzby krzyczące, a nawet histeryczne. Jakby zwykłość nas uwierała, krępowała i była czymś wstydliwym. My nawet ze zwyklosci takich Czechów kpimy, że pepiki to piwo i knedliczki a powstań żadnych. A jak śpiewał Przemysław Gintrowski w utworze „ Margrabia Wielopolski”, „ myśmy dzielni, zapalni i łzawi(…) dla nas Chopin, groch i kapusta, i od czasu do czasu powstanie”. Zresztą nie cały Chopin. Natura Polska chyba woli patetyczne polonezy, zamaszyste scherza i etiudę rewolucyjną. I Ok, piękne są. Ale może bardziej przydałaby się nam etiuda ewolucyjna. Zamiast patosu polonezów, melancholia preludiów i delikatność ballad. Jeśli łzawosc i ckliwość to może bardziej melancholii i sentymentów niż narodowych wzruszeń, wzmożeń i uniesień.
I tu dochodzimy do pytania fundamentalnego- czy nas Polaków stać na zwykłość i normalność czy też uznalilibyśmy je za klatkę oraz kajdany i odczuwalibyśmy , parafrazując Kunderę. nieznośny ciężar normalności, który chcielibyśmy od razu zrzucić z pleców jak głaz jakiś. Ja w przededniu wyborów i fundamentalnie ważnych dla kraju i narodu rozstrzygnięć chciałbym życzyć Polsce i Polakom jak najwiecej normalności i zwyklości, spokoju, przewidywalności, umiaru, powściągliwości i odpowiedzialności. Mniej palpitacji serca, a więcej silnych impulsów rozumu. A przede wszystkim odwagi i siły, by zaakceptować i unieść ciężar normalności. Polska dumna, ambitna, aspirująca, owszem. Ale przede wszystkim normalna i tą normalność lubiąca a nawet ją celebrująca. Tego życzę i za tym będę w niedzielę głosował. I więcej z powodu ciszy wyborczej powiedzieć nie mogę, ale co to znaczy w praktyce, to Wy jako ludzie inteligentni i bystrzy, doskonale wiecie i rozumiecie.
Więcej - link >>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz