Tusk potrzebuje genialnego planu, a problemy się mnożą. "Już nie czuje polityki jak kiedyś", 08.06.2025


Tusk potrzebuje genialnego planu, a problemy się mnożą. "Już nie czuje polityki jak kiedyś"

Wciąż jest premierem, wciąż ma sejmową większość, ale trzęsie się ona w posadach. O ile nie ma genialnego planu B, to po przegranych wyborach w 2027 r. Donald Tusk może być politycznym emerytem ściganym przez PiS.

 Powyborczy wtorek w Sejmie. Pijani sukcesem politycy PiS skandują: "Karol Nawrocki!", a gdy na salę wchodzi Sławomir Nitras, biją brawo i skandują do sztabowca Rafała Trzaskowskiego: "Dziękujemy, dziękujemy!". Na korytarzu krzyczą za politykami Koalicji Obywatelskiej: "No co, uśmiechnijcie się, brygada" (to cytat z Trzaskowskiego z jednego z jego wieców).

Donald Tusk i czas sukcesji?

PiS dobrze się bawi, widząc panikę, chaos i rozedrganie w partii swojego największego wroga. Jeszcze parę tygodni temu dogmat o politycznej sprawczości Donalda Tuska nie podlegał dyskusji. Może tylko od czasu do czasu ludzie z frakcji Trzaskowskiego w nieoficjalnych rozmowach podkreślali, jak bardzo Kierownik musi się liczyć z ich zdaniem. Od kiedy jednak we wrześniu 2021 r. Trzaskowski odpuścił starcie z Tuskiem o fotel przewodniczącego Platformy, było to raczej stroszenie piór niż pokaz realnej siły. A Tuskowi było na rękę podbijanie znaczenia Trzaskowskiego i jego ludzi, bo mógł pokazać, że nie jest brutalnym partyjnym wodzem, jakiego spora część Platformy pamiętała sprzed lat.

Niedzielna porażka Trzaskowskiego zmieniła wszystko. Nawet z własnej partii Tusk słyszał, że jego czas się skończył, przywództwo jest iluzoryczne i czas myśleć o sukcesji. – Zestarzał się, już nie czuje polityki tak jak kiedyś. Jego wejście w kampanię tylko zaszkodziło Rafałowi. Może gdyby nie udzielił tych kilku wywiadów, byłoby jakoś lepiej – zastanawiają się politycy KO niezależnie od frakcji.

Także dlatego Tusk zwołał posiedzenie klubu Koalicji Obywatelskiej. Koniec z samobiczowaniem się, nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy przegrywami, Rafał dostał 10 mln głosów, to jest wielki kapitał – tak w streszczeniu brzmi przekaz z tego spotkania. Nie było rozliczania sztabowców i polowania na winnych, poza jednym głosem mało znanej posłanki. Jest w Sejmie pierwszy raz, to nie wie, że to Tusk narzuca ton dyskusji, a skoro nie dał sygnału do rozliczenia, to rozliczenia nie będzie.

– Nie obiecał nam zbiorowej terapii, ale zapowiedział, że będzie trochę zmian i że mamy przestać zajmować się sobą. W dużym skrócie: koniec kwękania, do roboty – relacjonują posłowie KO.

Plotki jednak nie ucichły. – Najciekawsze teraz, czy Radek [Sikorski – red.] zrobi jakiś ruch w kierunku Kierownika – rzuca ktoś z bliskiego otoczenia Trzaskowskiego. To akurat dość prosty zabieg odwrócenia uwagi od fatalnej pracy sztabu wyborczego i przekierowania jej na Sikorskiego, który już w kampanii był podejrzewany o "knucie przeciwko Rafałowi". Zwłaszcza że pozycję szefa dyplomacji podbija jego przyjaciel Roman Giertych, który raczej nie ma wielu fanów w partii. Chociaż właśnie do niej wstąpił.

"Z tej kampanii wychodzimy z jedną osobą, która żadnej klęski nie poniosła. Jest nią Radek Sikorski. Jego zachowanie wobec rywala, z którym przegrał prawybory, było najszlachetniejsze w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wsparł Trzaskowskiego i próbował (piwo u Mentzena) ratować jego kampanię. Taką postawą pokazał, że gra zespołowa i odpowiedzialność za Polskę stoi u niego wyżej niż własne ambicje" – pisał na swoim koncie na X Giertych. Co wielu zaczęło interpretować jako sygnał, że Sikorski chce zawalczyć o coś więcej, niż bycie tylko ministrem.

Otoczenie Sikorskiego natychmiast pobiegło zdementować te plotki, żeby przypadkiem nie podpaść władzom partii i żeby to szef dyplomacji nie został kozłem ofiarnym. Ale Sikorski rzeczywiście zakusów na fotel Tuska na razie nie ma. Podgryzają za to premiera koalicjanci.

Sejmowa większość: jest bardzo źle

– Dziękuję. Jest bardzo źle – odpowiada polityk lewicy na proste pytanie, jak jest w koalicji (choć używa słowa, którego lepiej nie cytować).

O tym, że koalicja nigdy, mimo trwających od półtora roku przepychanek, nie była tak rozedrgana, wie doskonale PiS i robi wszystko, żeby było jeszcze gorzej.

Stan rządzącej koalicji to opowieść pełna frustracji, nerwów i wzajemnych oskarżeń. Według lewicy to Trzecia Droga nie jest w stanie ustać naporu PiS-owskiej narracji i zaczyna nerwowo przestępować z nogi na nogę.

– Problemem Tuska jest to, że on im wszystkim pozwolił tak hasać. Co to w ogóle jest, żeby ministrowie bili się w mediach i na Twitterze. Na posiedzeniu rządu to niech się nawet pomordują, ale nie może być tak, że każdy ze swoimi pomysłami wyłazi na zewnątrz i od razu strzela do kolegów z rządu – denerwuje się polityk lewicy. I od razu wskazuje, że prym wiedzie w tym Trzecia Droga, a żeby być bardziej precyzyjnym – Polska 2050, której lider i kandydat na prezydenta Szymona Hołownia dostał w pierwszej turze 4,99 proc. głosów.

"PiS zrobił strategiczną analizę pożądanych cech kandydata. Miał on być osobą, której nie da się powiązać z rządem PiS, i miał być tym, na którego w drugiej turze zagłosują wyborcy Mentzena.

Platforma nie robi analiz strategicznych. Jest tak przekonana o własnej samoza**********, że analizy strategiczne nie są potrzebne. Platforma uważa, że jest »lepsza« i w związku z tym istnieje moralny obowiązek głosowania na kandydatów Platformy. Oni uważają, że »im to zwycięstwo się po prostu należy«" – to cytat za anonimowym przedstawicielem sztabu. W tym przekonaniu wspierają ich prawie wszystkie media.

(...) W kampanii Platformy w kluczowym momencie komunikację przejmuje Pan Premier Donald Tusk! Ktoś to w końcu musi powiedzieć: Panie Premierze, oni przez osiem lat swoich rządów SKUTECZNIE nadali Panu zły wizerunek. Nie zmienił Pan tego. Czy naprawdę badania zaufania społecznego nic dla Pana nie znaczą?" – napisała na swoim koncie na Facebooku Joanna Mucha, wiceministra edukacji (a w latach 2011-2013 ministra sportu w rządzie Tuska).

– Czy ja mam zaufanie do człowieka, który kampanię wyborczą powierzył ludziom, którzy opowiadali o jakichś "swingujących powiatach", udowadniając, że nie mają kompletnie pojęcia o tym, czym jest kampania wyborcza w Polsce na prezydenta, a być może pokazując, że oglądali kiedyś "House of Cards" z polskimi napisami? – pytał publicznie wicemarszałek Senatu Michał Kamiński. Dawno temu był spin doktorem w PiS, potem posłem z list PO i ministrem w kancelarii premier Kopacz. Całkiem niedawno oskarżył Małgorzatę Kidawę-Błońską o inwigilację. Przeprosił, ale najpierw zdążył zasugerować, że marszałkini Senatu robi to zapewne na polecenie Tuska. Teraz publicznie mówi: "Nie chcę takiego premiera". Na co szefowa klubu Nowej Lewicy Anna Maria Żukowska odpowiada: "To można przestać być wicemarszałkiem Senatu".

Marszałek senior Marek Sawicki, filar konserwatywnego skrzydła PSL, w odróżnieniu od Muchy i Kamińskiego partii nie zmieniał, a krytykiem Tuska jest zawsze.

Teraz wprost mówi, że premier powinien podać się do dymisji, a zastąpić go mogą Radosław Sikorski albo oczywiście Władysław Kosiniak-Kamysz. Na uwagę, że na pewno wywoła to wstrząs w PO i może zatopić całą koalicję, mówi dziennikarzom: "Wy to zawsze pytacie o koalicję zamiast o Polskę". Na pytanie, czy lepsze dla Polski będą rządy PiS, nie odpowiada. Co ciekawe, na Kosiniaka-Kamysza w roli premiera byliby się skłonni zgodzić także politycy lewicy, ale oczywiście z wieloma zastrzeżeniami.

Politycy PO, PSL i Nowej Lewicy mają narastające przekonanie, że w koalicyjnym układzie najsłabszym ogniwem jest Polska 2050. – Nagle zaczęli myśleć, że mają pakiet kontrolny i że mogą wszystkich szantażować, bo bez nich się nie da. Tylko trochę zapomnieli, że wszyscy mamy pakiet kontrolny i bez żadnego z czterech członków koalicji się nie da – mówią w PSL.

A gdyby tego było mało, koalicjanci wpisują się w rozgrywkę PiS, bo kiedy tylko mają jakiś pomysł, lecą do odchodzącego prezydenta, żeby z nim skonsultować, czy podpisze ustawę. Andrzej Duda oczywiście natychmiast przychyla się do propozycji mniejszych koalicjantów – tak było w przypadku składki zdrowotnej, kiedy zawetował ustawę zgodnie z propozycją lewicy, i tak jest w przypadku ustawy o jawności cen mieszkań, w sprawie której do prezydenta poszła ministra Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz i odbyła "dobrą rozmowę".

Premier Donald TuskAdam Chełstowski / Forum
Premier Donald Tusk

Do tego wszystkiego PiS wychodzi z pomysłem rządu technicznego. Niby wiadomo, że nic z tego nie będzie, ale po Sejmie latają wysłannicy prezesa i próbują sprawiać wrażenie, że ktoś z nimi coś buduje. Taka powtórka z rozrywki z 2023 r., kiedy Mateusz Morawiecki twierdził, że stworzy koalicję rządową z PSL i Konfederacją. Z Konfederacją pewnie się kiedyś uda, z PSL raczej nigdy, bo niezależnie od wkurzenia ludowców na Tuska wciąż pamiętają, jak Kaczyński traktuje przystawki i jak chciał zniszczyć ludowców.

– Na bieżąco sprawdzamy, co myślą nasi działacze w gminach, i nie ma tam żadnego entuzjazmu ani wobec prezydentury Nawrockiego, ani wobec układu z PiS – przekonuje mnie jeden z ministrów z PSL.

Tusk poukłada na nowo koalicję

W tej atmosferze premier musi jakoś poukładać na nowo koalicję i przygotować się na dwa lata jeszcze trudniejszych starć z opozycją i prezydentem. "Musimy się umówić na to, co chcemy zrobić bez awantur" – mówią moi rozmówcy, ale plan B na razie nie istnieje, a każdy koalicjant ma swoje zdanie na temat tego, co jest najważniejsze dla tej koalicji, i przekonuje, że jego prawda jest prawdziwsza.

Pierwsze spotkanie liderów nie przyniosło nic szczególnego. Premier powiedział, że "tamci wygrali, bo było ich więcej", a potem dodał, że trzeba zmienić komunikację rządu, bo bez rzecznika jego sukcesy nie są komunikowane wystarczająco dobitnie. Po kolejnym spotkaniu w Sejmie liderzy mniejszych ugrupowań wystąpili bez premiera, żeby ogłosić, że koalicja trwa.

– Mamy wszyscy świadomość dziejowego momentu, bardzo dużej odpowiedzialności za nasz kraj, za stabilność naszego kraju – mówił marszałek Hołownia na wspólnej konferencji prasowej. – Podjęliśmy z panem premierem kilka konkretnych decyzji. Wiemy, jak chcemy zmienić Polskę, jak chcemy z tą zmianą przyspieszyć i co naprawić – zapewnił.

Z ust lidera PSL z kolei dowiedzieliśmy się, że jest plan.

– Koalicja rządowa ma się dobrze. Musimy to wyraźnie powiedzieć. Jesteśmy gotowi na kolejny etap naszych rządów. Podsumowaliśmy to, co się do teraz udało, i będzie to ważny element nowego otwarcia – zapowiedział Władysław Kosiniak-Kamysz.

Z konkretów wiadomo tyle, że przed głosowaniem nad wotum zaufania (11 czerwca) premier wygłosi exposé, które skonsultuje z koalicjantami.

Nieoficjalnie plan jest taki, żeby naprawdę odchudzić rząd. Premier proponuje połączenie niektórych resortów, co jest o tyle problematyczne, że ustawa o działach wymaga podpisu prezydenta. Przeważnie jest to zwykła formalność, ale Andrzej Duda nawet PiS ustawy podpisać nie chciał, kiedy się na partię obraził. Powiedzieć, że Karol Nawrocki jest na Tuska obrażony, to nic nie powiedzieć. Jest też zasadnicze pytanie, czy któryś z koalicjantów jest gotów zrezygnować ze swoich udzielnych księstw, jakimi są ministerstwa.

W sejmowych kuluarach pojawił się nawet scenariusz, że kogoś z tej koalicji trzeba wypchnąć, i skoro Polska 2050 sama się prosi, to taki plan ma szansę. Część, zapewne spora, wyborców partii Hołowni uzna go za zdrajcę, bo może za Tuskiem nie przepadają, ale Kaczyńskiego lubią jeszcze mniej. A część polityków Polski 2050, która na razie ma 32 posłów, w tej sytuacji szybciutko przejdzie pod skrzydła KO, bo jednak miejsce na liście partii przekraczającej próg wyborczy to spora wartość.

Nawet gdyby bez Polski 2050 koalicja straciła sejmową większość (teraz ma 242 głosy), nie oznacza to automatycznie końca mniejszościowego rządu Tuska i przedterminowych wyborów, bo do rozwiązania Sejmu potrzeba 307 głosów. Chyba że zgodzi się na to koalicja.

Uspokoić chybotanie łódką

Sytuacja zatem wygląda tak: Donald Tusk jest premierem i uzyska wotum zaufania w najbliższym głosowaniu, bo układ sił w Sejmie nie zmieni się zasadniczo i PiS nie stworzy nowego rządu. Być może za rok przeprowadzi analizę zysków i strat i uzna, że jest dla koalicji zbyt dużym obciążeniem, żeby nadal stać na jej czele. To jednak będzie wyłącznie jego decyzja. Na razie musi uspokoić chybotanie łódką, bo nie widać na horyzoncie żadnego sternika, który mógłby wejść w starcie z Karolem Nawrockim

Rekonstrukcja rządu mimo sprzeciwu koalicjantów i prób obrony własnych pozycji może być dość zasadnicza, bo premier musi pokazać wyborcom, że sprawa jest poważna. Z utratą stanowiska może liczyć się dosłownie każdy minister, nie tylko Sławomir Nitras. Znając premiera, akurat zaangażowanych w kampanię Trzaskowskiego może ocalić, by pokazać partii, że jest bardzo daleki od politycznej zemsty. Z ukaraniem poczeka na lepsze okazje.

Od września mają ruszyć poważne zmiany legislacyjne. Rząd po prostu potrzebuje czasu, by wymyślić, jak to zrobić w ramach prawa, ale obejść prezydenta.

Czy Tusk może liczyć, że nie będzie musiał tego dźwigać sam? Marcin Kierwiński na pewno nie ma ambicji wodzowskich, ale jako sekretarz generalny będzie raczej gasił pożary i uspokajał nastroje na dole partii. Także Tomasz Siemoniak, Dorota Niedziela, Małgorzata Kidawa-Błońska czy Ewa Kopacz i Borys Budka to jego ludzie. Tyle tylko że prochu nie wymyślą, to wykonawcy woli wodza. Tak samo zresztą jak większość Platformy, która będzie siedzieć cicho i czekać, co Kierownik zdecyduje i ogłosi.

Jego najbliższe otoczenie z kancelarii premiera – Paweł Graś, Igor Ostachowicz czy Agnieszka Rucińska – czasem coś doradzi, ale też przeważnie słucha. Powtarza się sytuacja ze schyłku jego pierwszych rządów w latach 2012-2013 – znów nie ma nikogo, kto by powiedział wprost: "Donald, może nie masz racji, po prostu już nie czujesz wyborcy, nie rozumiesz, na czym polega polityka w czasach Facebooka i TikToka. Musimy wziąć na pomoc specjalistów".

Onet

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz