W PiS słychać, że Karol Nawrocki nabiera syndromu Boga. I wszystko może
Karol Nawrocki nie będzie prezydentem wszystkich Polaków. Jest prezydentem Kaczyńskiego, Mentzena i Brauna. Po jego prezydenturze nie ma co oczekiwać tego, czego nigdy w CV Nawrockiego nie było – politycznego umiaru i porozumienia z myślącymi inaczej. Czeka nas pojedynek, jakiego nie było.
Doświadczenie pokazuje, że każdy moment na życiową przemianę jest dobry. Zwłaszcza po czterdziestce, gdy człek dokonuje pierwszego poważnego bilansu. Można więc założyć, że Karol Nawrocki (43 l.) dokona takiego bilansu wraz z przejęciem pałacu prezydenckiego i naprostuje swe kręte życiowe ścieżki. Ale na potrzeby tego eksperymentu przyjmijmy, że po zdobyciu najważniejszego trofeum utwierdzi się w przekonaniu, iż kroczy słuszną drogą siły, konfrontacji i wyrachowania. Takie założenie ma głębokie podstawy. W jego partii matce słychać, że po niespodziewanym wyborczym sukcesie pan Karol nabiera syndromu Boga – że wszystko może i wszystko mu wolno.
W tej sytuacji dość dużo o rozpoczynającej się prezydenturze można powiedzieć na podstawie tego, jak Nawrocki działał w instytucjach, którymi kierował wcześniej.
Jego wielka kariera zaczęła się w 2017 r. od dyrektorstwa w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Dostał tam od PiS proste zadanie – wywalenie na bruk historyków zatrudnionych za pierwszych rządów Tuska, którzy nie byli skłonni nawrócić się na pisowską politykę historyczną. I zadanie to sumiennie wykonał, nawet jeśli wśród wyrzucanych byli jego koledzy ze studiów. Pod polityczne potrzeby przebudował także ekspozycję, a pozostawiony przez poprzedników album muzealny po prostu kazał przemielić, nie licząc się z kosztami.
W tym samym czasie Nawrocki dopinał swą najsłynniejszą operację deweloperską – przejmował kawalerkę emeryta Jerzego. To pokazuje, że wciąż mentalnie tkwił w środowisku gdańskich kiboli, w którym operacje przejmowania senioralnych nieruchomości były rozpowszechnione.
Szybko okazało się, że takie podejście – po trupach do celu – to dobry przepis na karierę. Dzięki temu Nawrocki został prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, potężnej instytucji, która zarządza archiwami specsłużb PRL i prowadzi edukację historyczną. Tam robił dokładnie to co w Muzeum II Wojny – wycinał tych, którzy mu nie pasowali. Jednocześnie do instytucji historycznej ściągnął swych trenerów sportowych, bokserów i działaczy PiS.
To nas prowadzi do kolejnego uzależnienia – lubi pan Karol budować dwór. Nie przypadkiem do IPN zabrał spore grono najwierniejszych ludzi, którzy mu usługują, utwierdzając się w przekonaniu o wyjątkowości. Tak też będzie w Kancelarii Prezydenta. Rzecznik prezydenta będzie z IPN, wiceszef jego gabinetu – także.
No i luksusy. Za państwowe pan Karol koniecznie ze świtą zjeździł cały świat – nic z tego nie wyniknęło poza jego dobrą zabawą. Do tego w muzeum zajmował bezkosztowo apartament klasy lux, by uprawiać – jak twierdzi – "dynamiczną politykę międzynarodową". Ze śledztwa w tej sprawie zapewne niewiele będzie poza ustaleniem, że prawdziwie namiętną politykę uprawiał tam jeden z jego ludzi. W IPN też miał Nawrocki darmowy apartament – tyle że bardziej okazały i drogi. Kazał sobie go sobie wynająć za kasę instytutu, gdy zaproponowane mu przez Kancelarię Premiera za czasów PiS rządowe lokale nie spełniły prezesowskich oczekiwań.
Dla jasności – większość tych informacji dostępna była dla 10,6 mln wyborców, gdy w drugiej turze stawiali krzyżyk przy nazwisku Nawrockiego. Uznali, że im to nie przeszkadza – czym pokazali mu, że może wszystko.
Nawrocki od wczesnej młodości był prawicowym radykałem – koledzy ze studiów wspominają, że zaczytywał się w nacjonalistycznych gazetkach. Pierwszą partią, z którą się związał, była Samoobrona, najsilniejsza wtedy z partii radykalnych, a jej lider Andrzej Lepper – skądinąd bokser amator – łamał wszelkie konwenanse. Dziś Nawrocki jest pierwszym prezydentem prawicowej ekstremy. Nie chodzi tylko o PiS, które się radykalizuje. Przede wszystkim wygrał dzięki brunatnemu koktajlowi wyborców Konfederacji i Brauna. Tak, bez miliona głosów Brauna – antysemity, homofoba i prorosyjskiego ksenofoba – Nawrocki nie byłby dziś prezydentem.
A zatem nie ma co oczekiwać tego, czego nigdy w CV Nawrockiego nie było – politycznego umiaru i porozumienia z myślącymi inaczej. Będzie bokserem, który prezydenturę traktuje jako swój narożnik w ringu i toczy pojedynek z Donaldem Tuskiem. Jest młodszy, bardziej nagrzany i zapamiętały w zemście – mają ze sobą porachunki sięgające konfliktów w środowisku kibiców Lechii Gdańsk, której obaj kibicują.
Tusk za to jest bardziej doświadczony, międzynarodowo obyty i przeżył już wojnę z prezydentem z PiS – inna rzecz, że był to obliczalny Lech Kaczyński, który wbrew idiotycznym teoriom swego brata nie miał natury kibola z ustawek.
Czeka nas więc pojedynek, jakiego nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz