W starciu na marsze wygrał Rafał Trzaskowski. „Najlepsze przemówienie kampanii”
Polityczny superweekend zakończyły dwa marsze w Warszawie wspierające dwóch kandydatów w prezydenckim wyścigu. Kto wygrał ten ostatni pojedynek na mobilizację przed drugą turą? Zdecydowanie Rafał Trzaskowski. Pytanie tylko, który z kandydatów lepiej wyczuł dziś emocje, które zdecydują o wyniku drugiej tury wyborów prezydenckich.
Prezydent Warszawy nie tylko – o co w stolicy nie było trudno – zgromadził znacznie większych tłum niż kandydat PiS, nie tylko pokazał, że popiera go bardzo szeroka koalicja, ale na końcu marszu, na warszawskim Placu Konstytucji, wygłosił też swoje najlepsze przemówienie w kampanii – budujące wspólnotę, przypominające stawkę wyborów i dające nadzieję na budowę Polski autentycznie dla wszystkich.
Marsz Nawrockiego w Warszawie. „Głos wszystkich tych, których nie słyszy Tusk”
Choć trzeba przyznać, że swoje najlepsze przemówienie w kampanii w niedzielę na Placu Zamkowym wygłosił także Karol Nawrocki. Ktokolwiek był autorem jego tekstu, odrobił zadanie domowe, umieszczając w wystąpieniu prezesa IPN wszystkie elementy potrzebne do tego, by emocjonalnie uruchomić znajdujący się w zasięgu kandydata PiS elektorat. Mowa Nawrockiego zyskałaby jednak wyraźnie, gdyby kandydat PiS ją wypowiedział, a nie wykrzyczał.
Nawrocki odwoływał się zarówno do socjalnego, jak i konfederackiego wyborcy. Przemawiając na tle górnika w mundurze, podkreślał poparcie, jakiego udzieliła mu „Solidarność” i zapewniał, że nie pozwoli odebrać 800 plus, 13. i 14. emerytur, podobnie jak nie zgodzi się na podwyższenie obecnego wieku emerytalnego. Obiecywał też „walkę o tanie mieszkania” – co w kontekście historii z ustawkami i kawalerką pana Jerzego mogło nie być najszczęśliwszym sformułowaniem. Z drugiej strony straszył długiem, jaki zaciąga rząd Tuska i obiecywał, że jako prezydent nie pozwoli, by rząd dalej sięgał do kieszeni Polaków – co było skierowane głównie do wyborców Konfederacji. Podobnie jak zapewnienia kandydata PiS, że będzie stał na straży wolności słowa – bo Konfederaci obawiają się teraz bardzo, że ich wolność ograniczy zawetowana przez Dudę ustawa o mowie nienawiści.
Nawrocki podkreślał swoje ludowe pochodzenie, długą drogę, jaką przebył do miejsca, w którym się obecnie znajduje. Zapewniał, że wie, jak wygląda życie w Polsce poza salonami i że jako prezydent będzie głośno mówił w imieniu wszystkich tych, których głos na co dzień nie dociera do Donalda Tuska – co jest bardzo dobrym pomysłem na opowiedzenie sensu prezydentury Nawrockiego.
W mowie Nawrockiego zabrakło jednego i był to brak poważny. Byłaby jeszcze bardziej udana, gdyby lęków przed „domknięciem systemu Tuska” znalazła się w niej jakakolwiek pozytywna, niezwiązana z lękiem i resentymentem emocja. Nawrocki nie pomógł też sobie, porównując głosowanie na siebie do postawy Witolda Pileckiego – biorąc pod uwagę dramatyzm biografii Pileckiego, takie porównania są zwyczajnie nieskuteczne i nie dotrą do nikogo poza najbardziej obsesyjnie antytuskowego elektoratem, którego głos Nawrocki i tak ma już od dawna.
Kto bardziej zmobilizował się na marsze? Strona rządowa miała dwie przewagi
Organizatorzy obu marszów podawali zawyżone dane o frekwencji, do których nie należy się przywiązywać. Jest jednak oczywiste, że na marszu Trzaskowskiego było kilkakrotnie więcej osób niż po drugiej stronie. Organizacja marszu kandydata PiS w Warszawie, jednym z mateczników KO, gdzie silną pozycją cieszy się też lewica, nie było chyba najszczęśliwszym pomysłem.
Mobilizacja lepiej wyszła stronie rządowej nie tylko pod względem liczby uczestników. Trzaskowski otrzymał w niedzielę wyraźne poparcie całej koalicji rządowej, od lewicy po PSL. Poparli go liderzy wszystkich tworzących rząd partii oraz trzej kontrkandydaci z poprzedniej niedzieli: Magdalena Biejat, Szymon Hołownia i Joanna Senyszyn. Pani profesor wzbudziła największy entuzjazm zgromadzonego na Placu Bankowym tłumu, moment, gdy przekazała swoje słynne już korale Małgorzacie Trzaskowskiej, by trafiły do Pałacu Prezydenckiego, z pewnością stanie się wiralem w mediach społecznościowych.
Poza wyborcami Partii Razem każde polityczne środowisko głosujące 15 października na partie, które poparły rząd Tuska, mogło usłyszeć swoich przedstawicieli. Często mówili oni wyborcom: wiemy, że nie wszystko jest tak, jak chcieliście, że niektóre sprawy idą zbyt wolno, rozumiemy to i przepraszamy, ale potrzebujemy waszego wsparcia raz jeszcze, by dokończyć to, na co się umówiliśmy prawie dwa lata temu. Dla Trzaskowskiego jest absolutnie kluczowe, by podobny komunikat dotarł 1 czerwca do jak największej grupy zdemobilizowanych w poprzednią niedzielę wyborców koalicji.
Trzaskowskiego wsparł wreszcie prezydent-elekt Rumunii, Nicușor Dan, który z drugiego miejsca wygrał wybory z faworyzowanym kandydatem suwerenistycznej prawicy Georgiem Simionem. Choć Trzaskowski wygrał pierwszą turę, to suma poparcia dla prawicy, jaka się w niej ujawniła, nie czyni z niego faworyta drugiej, a jego elektorat bardzo potrzebuje opowieści, że kandydat z matematycznie mniejszymi szansami może wygrać.
Nawrocki zaprezentował się z kolei w niedzielę jako solista. Na scenie na Placu Zamkowym nie stawili się ani inni kandydaci prawicy ani „obywatelskie zaplecze” prezesa IPN. Na popierającym go marszu widać było głównie PiS-owski aktyw.
Biało-czerwona, pod którą jest miejsce dla wszystkich
Dobry dla siebie dzień Trzaskowski zakończył przemówieniem na Placu Konstytucji. Zaczął je od opowieści o polskim sukcesie w ostatnich 30 latach. Następnie skupił się naświetleniu stawki obecnych wyborów, zewnętrznych i wewnętrznych wyzwań stojących przed Polską, którym możemy nie podołać, jeśli kraj paraliżować będzie konflikt rządu i prezydenta. Przedstawił w końcu pozytywną wizję Polski pod swoimi rządami.
Ma być ona głęboko inkluzywna i realnie przyjazna dla wszystkich. Wolna od podsycanego przez PiS resentymentu wobec tych, którym się udało, ale i oferująca pomocną dłoń wszystkim tym, którzy sobie nie radzą. Szanująca swoją tradycję i historię, a przy tym skierowana do wszystkich. Pod biało-czerwoną – mówił prezydent Warszawy – jest bowiem miejsce zarówno dla tradycyjnej rodziny, takiej jak ta jego, jak i dla osoby z tęczową torbą.
Trzaskowski sięgnął też po aspiracyjny język, który PiS próbował zagospodarować tematem CPK, a Adrian Zandberg hasłem „Polski z krzemu i atomu”. Trzaskowski mówił, że Polska potrzebuje „własnej podróży na Księżyc”, wielkiego, modernizacyjnego projektu, który nie tylko będzie w stanie zjednoczyć społeczeństwo, ale też zabrać go w lepszą przyszłość. Nie przedstawił konkretów – wspomniał o atomie i sztucznej inteligencji – ale istotne jest to, że taka skierowana w przyszłość wizja w ogóle się pojawiła.
Marsze w Warszawie i pytanie o frekwencję. Kogo jest więcej?
O ile mowa Nawrockiego była paranoiczno-lękowa, to ta Trzaskowskiego zbudowana na pozytywnych emocjach: poczuciu włączającej wspólnoty i nadziei. Różnicę widać też było w tonie: Trzaskowski mówił spokojnie, Nawrocki krzyczał.
Pytanie, kto lepiej wyczuł emocje. Czy więcej wyborców oczekuje uspokojenia konfliktu i wizji przyszłości, wokół której moglibyśmy się zjednoczyć czy wręcz przeciwnie artykulacji gniewu na obecnie dominującą w Sejmie elitę? Czy Polacy chcą prezydenta odwołującego się do nadziei, czy obsługującego ich lęki? Czy wreszcie Trzaskowski – z całym jego kluczeniem w tej kampanii, prawicowym zwrotem i chowaną tęczową flagą – okaże się wiarygodny dla wyborców? Zwłaszcza gdy stoi za nim rząd budzący rozczarowanie w swoich własnych zwolennikach, a gniew, złość i realne lęki u swoich przeciwników.
Trzaskowski poradził sobie w tę niedzielę lepiej niż konkurent, ale prezydent Warszawy musi wykonać znacznie większą pracę, by 1 czerwca zebrać choć o jeden głos więcej niż Nawrocki. Zobaczymy za tydzień czy mu się udało i czy w Warszawie będziemy mieli powtórkę z Bukaresztu, czy powrót na drogę do Budapesztu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz