Abd al-Hadżi, mężczyzna, który wyprowadził z przejętego przez terrorystów centrum handlowego w Nairobi kobietę z piątką dzieci, nie czuje się bohaterem. Tata nauczył go strzelać, żeby pilnował bydła przed bandytami.
Dla Waltonów, amerykańskiej rodziny z piątką dzieci, która dwa lata temu zamieszkała w Nairobi, Abd al-Hadżi już zawsze będzie bohaterem. O koszmarze, jaki przeżyli w centrum Westgate w Nairobi, zaatakowanym w ubiegłym tygodniu przez somalijskich terrorystów Asz-Szabab, opowiedzieli brytyjskiemu dziennikowi "The Telegraph".
Katherine Walton, 38-letnia informatyczka z Karoliny Północnej, w sobotnie popołudnie była w domu z piątką dzieci. Mąż był na służbowym wyjeździe do USA. Katherine zabrała dzieci do popularnego centrum handlowego Westgate Mall. Kiedy dojechali, pozwoliła odłączyć się dwóm nastoletnim synom, ze sobą zabrała trzy córeczki: 13-miesięczną, dwuipółletnią i czteroletnią.
Katherine Walton, 38-letnia informatyczka z Karoliny Północnej, w sobotnie popołudnie była w domu z piątką dzieci. Mąż był na służbowym wyjeździe do USA. Katherine zabrała dzieci do popularnego centrum handlowego Westgate Mall. Kiedy dojechali, pozwoliła odłączyć się dwóm nastoletnim synom, ze sobą zabrała trzy córeczki: 13-miesięczną, dwuipółletnią i czteroletnią.
Kiedy po jakimś czasie weszły do supermarketu w galerii, gdzie umówiły się z chłopcami, usłyszały wybuch, po nim padły pierwsze strzały. - Złapałam dziewczynki i zaczęłam biec, ale jakaś kobieta pociągnęła nas na ziemię, za stół. Przez cały czas słyszałam strzały i krzyki dookoła - opowiada Katherine.
Musieliśmy zabrać je z linii ognia
Przyznaje, że pamięta tylko fragmenty następnych kilku godzin, jakie spędziła z córeczkami za stołem. Trzy kobiety - Kenijka i dwie Hinduski - skulone razem z nią za stołem, pomagały jej uspokajać dzieci. - Były takie spokojne, najmłodsza płakała tylko wtedy, kiedy padały strzały, w przerwach po prostu spała. Dzieci bawiły się moim telefonem, nie mogłam zrozumieć, jak mogą zachowywać się, jakby wszystko było w porządku - opowiada.
Kilka metrów od Katherine stoi mężczyzna z pistoletem. To Abd al-Hadżi, syn byłego ministra ds. bezpieczeństwa w kenijskim rządzie. Przybiegł do Westgate, bo dostał SMS-a od kolegi, który był jednym z zakładników. Hadżi strzela do napastników, pomaga wyprowadzać z centrum zakładników. - Widzieliśmy mnóstwo trupów - młodych ludzi, dzieci, starsze panie - trudno to sobie wyobrazić - opowiadał później w kenijskiej telewizji NTV. Przyznaje, że tata nauczył go strzelać, kiedy dorastał, żeby pilnował bydła przed bandytami.
Opowiada, że kiedy kucał z kolegą pod ścianą przed supermarketem, zobaczył kobiety ukryte pod stołem. - Dosłownie chwilę wcześniej wymienialiśmy strzały z terrorystami, a one były w samym środku, na linii ognia! Zrozumieliśmy, że musimy za wszelką cenę je stamtąd wyprowadzić - opowiada cytowany przez "The Telegraph".
Biegła prosto do nas: obcych, uzbrojonych mężczyzn
Gestami poprosił kobiety, żeby się zbliżyły, jednak pokazały, że są z nimi małe dzieci i nie są w stanie przemieścić się razem. Hadżi zapytał wtedy, czy któreś z dzieci jest na tyle duże, żeby mogło samo do niego przybiec. Wtedy na korytarzu pojawiła się czteroletnia Portia. - To było niezwykłe, była spokojna, nie płakała, biegła prosto do nas - do obcych, uzbrojonych mężczyzn - opowiada. To właśnie ten moment uchwycił fotograf Reutersa na zdjęciu, które obiegło świat. Tata Portii, Phillip, który w czasie ataku był w USA, przyznaje, że kiedy zobaczył zdjęcie, nie mógł uwierzyć własnym oczom. - To nie jest dziewczynka, która normalnie odważyłaby się zrobić coś takiego - mówi w rozmowie z "The Telegraph". - To niesamowite, ale ona po prostu zrobiła to, o co ją poprosiłam: pobiegła do nich. Ale na zdjęciu w jej oczach widzę strach - mówi Katherine.
Hadżi przyznaje, że też był zaskoczony. - To odważna mała dziewczynka. W całym tym chaosie, który panował wokół niej, zachowała spokój. Byłem wzruszony, pomyślałem: jeśli to dziecko jest tak odważne, wszyscy musimy wziąć się w garść - opowiada.
Jestem mu winna uścisk albo dwa
Kolejno udało się Hadżiemu wyprowadzić Katherine, jej córeczki i towarzyszące im kobiety. Na zewnątrz czekali już synowie, którzy zostali uwolnieni z innej części centrum. - Wtedy usłyszeliśmy, że jesteśmy bezpieczni, że wszystko jest OK. Ci ludzie naprawdę zrobili kawał świetnej roboty - przekonuje kobieta. - A panu Hadżowi jestem winna uścisk albo dwa - dodaje.
Hadżi nie czuje się bohaterem. - Myślę, że każdy Kenijczyk na moim miejscu zrobiłby to samo - ratowałby ludzkie życie, bez względu na narodowość czy wyznanie - przekonuje.
Portia i jej starsi bracia wrócili już do szkoły. - Nasza dwulatka trochę więcej płacze, a Portia stara się trzymać blisko nas, ale naprawdę, biorąc pod uwagę to, co przeżyły, trzymają się bardzo dobrze - przyznaje Katherine.
Waltonowie nie zamierzają wyjeżdżać z Kenii. - Wszędzie można trafić na złych ludzi, ale to, jak miejscowi trzymali się razem, jak reagowali na to, co się stało, jest niezwykłe. To zaszczyt i przywilej żyć wśród tak dobrych ludzi - przekonuje Katherine.
Źródło: Wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz