Tusk jest bardzo skutecznym politykiem. Potrafił zarządzać państwem w najtrudniejszym czasie. Wśród premierów po 1989 nie ma konkurencji
RENATA GROCHAL: Dlaczego nie może pan dogadać się z Tuskiem?
GRZEGORZ SCHETYNA: Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Złożyłem publicznie wyraźną deklarację chęci współpracy podczas konwencji krajowej PO w Chorzowie.
Premier wspiera Jacka Protasiewicza, który będzie pańskim kontrkandydatem w wyborach szefa dolnośląskiej PO, i każe Platformie współpracować z Rafałem Dutkiewiczem, z którym od lat jest pan skłócony.
- To ja forsowałem kandydaturę Rafała Dutkiewicza na prezydenta Wrocławia w 2002 r. Nigdy nie byliśmy skłóceni, do dzisiaj mamy poprawne relacje. Jestem natomiast krytyczny wobec tego, co zrobił we Wrocławiu. Z zewnątrz wszystko wygląda dobrze, ale Wrocław jest jednym z najbardziej zadłużonych miast w Polsce. Jestem przeciwnikiem zawierania koalicji przed wyborami, zrobiliśmy już to raz z PiS w 2005 r. i Platforma przegrała wybory prezydenckie i parlamentarne.
W Krakowie i we Wrocławiu "pompują koła". Panu też to kiedyś zarzucano, gdy we Wrocławiu powstało Koło Leśników, do którego zapisali się ludzie spoza miasta.
- Na mój wniosek zarząd regionu PO powołał komisję, która ma sprawdzić, dlaczego przed samymi wyborami doszło do lawinowego zapisywania ludzi do partii we Wrocławiu, czyli właśnie "pompowania" kół po to, żeby ktoś mógł mieć własnych delegatów na zjazd. Wyniki jej prac będą znane w poniedziałek. Koło Leśników powstało w wyniku porozumienia zarządu krajowego PO z "Solidarnością" leśników w 2010 r.
Ludzie Tuska widzą w panu jątrzyciela podrzucającego mediom kompromitujące taśmy, na których premier grozi wyrzuceniem z MSW "pisiora". Czy można razem robić politykę przy kompletnym braku zaufania?
- Nie będę komentował tych absurdalnych wypowiedzi. PO to wielki projekt. Patrzę na nią zadaniowo. Musimy utrzymać prosty kurs, żeby skutecznie i trwale zmieniać Polskę. Platforma ciągle ma wiele do zrobienia.
Myślał pan kiedyś, żeby odejść z polityki?
- To by znaczyło, że się poddaję, a ja nie lubię przegrywać. Mam 50 lat. To niedużo dla polityka. Nie czuję się wypalony ani zmęczony. Mam jeszcze sporo do zrobienia i w regionie, i w Warszawie. Jest jeszcze projekt: przygotować partię do wyborów samorządowych.
Nawet w czasie afery hazardowej nie przyszło panu do głowy, żeby to wszystko rzucić?
- Wtedy miałem głębokie przekonanie, że muszę udowodnić, że nie mam z tym nic wspólnego, odbudować wiarygodność. I to się udało. Jestem emocjonalnie związany z Platformą, zakładałem ją trzynaście lat temu. Nie widzę siebie w innym projekcie politycznym.
Kłótnie w partii, nowelizacja budżetu, demontaż OFE , groźba utraty większości w Sejmie...
- Mamy trudny czas. Te wszystkie rzeczy mają różne przyczyny. Nowelizacja budżetu jest konieczna. Nawet jeśli są to decyzje trudne, premier musi je podejmować. Wewnętrzne spory to wynik wyborów w partii, które potrwają do 23 listopada. Jeżeli PO ma być demokratyczna, otwarta, to warto ten koszt zapłacić. Musimy te wybory potraktować jak turbulencje, które zdarzają się podczas lotu samolotem, a ich skutki ograniczyć do minimum. Musimy uporządkować sprawy w partii.
Dziś PO przypomina raczej tupolewa na chwilę przed katastrofą...
- To raczej dreamliner w trakcie przeglądu technicznego (śmiech).
Przegracie wybory?
- W wyborach europejskich zawsze mamy dobry wynik, i tym razem też tak będzie. Ludzie widzą, że dobrze reprezentujemy Polskę w Europie i skutecznie walczymy o polskie interesy. Zagrożeniem są wybory samorządowe, do sejmików. To będzie sprawdzian dla partii przed wyborami parlamentarnymi.
Jeśli przegracie wybory samorządowe, przegracie i parlamentarne?
- W polskiej polityce występuje prawo serii i byliśmy dotąd beneficjentami tego. W 2006 r. wygraliśmy wybory do sejmików, a rok później wybory do Sejmu. Nie byłoby dobrej koalicji z PSL, gdybyśmy nie przetestowali jej w wyborach samorządowych. To był klucz do zwycięstwa. Teraz będzie podobnie. Wybory parlamentarne będą rok po samorządowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz