środa, 11 września 2013

Jan Józef Lipski: OBRONA SOCJALIZMU (CZYLI ANTY-KISIEL)




Po latach zupełnego wyjęcia polityki spod kryteriów moralnych czekają nas być może lata analogicznego zupełnego wyjęcia ekonomiki spod tychże kryteriów.
10 września minęła 22. rocznica śmierci Jana Józefa Lipskiego. Tekst z 1989 roku.

[…] Bolszewicy, świadomi popularności i nośności słowa „socjalizm” – bardziej w zachodniej i środkowej Europie niż w Rosji, a w dodatku po krwawej rozprawie z mienszewikami i eserami potrzebujący uzasadnienia terroru rozciągającego się i na dotychczasowych współtowarzyszy w walce – włożyli wiele wysiłku, by wmówić Europie i światu ze znacznym sukcesem, że to właśnie oni są socjalistami. My w Polsce przeszliśmy dziesięciolecia tak intensywnej manipulacji semantycznej tym słowem, że w rezultacie większość Polaków uwierzyła komunistom, bolszewikom, że są socjalistami. W tej większości znalazł się niestety i Kisiel, choć jako syn Zygmunta Kisielewskiego, działacza i dziennikarza związanego z PPS przez większość swego życia, winien wiedzieć, czym socjaliści od komunistów się różnią.

A różnią się diametralnie, po pierwsze, stosunkiem do demokracji i wolności obywatelskich oraz do zasady przestrzegania praw ludzkich. Socjaldemokraci, wielokrotnie dochodzący w Europie do władzy w XX wieku, czasami na dziesięciolecia (Szwecja) – nigdy nie przywłaszczali sobie tej władzy, poddając zawsze kolejnemu sprawdzeniu przez wolne wybory swoje prawo do rządzenia, oddając władzę, gdy je przegrywali. Nie zastosowali nigdy terroru, będąc u władzy – a dążąc do niej, wybierali przeważnie drogę ewolucyjną. Byli i są po stronie narodów więzionych i uciskanych. W dziedzinie gospodarczej – nie likwidowali prywatnej własności środków produkcji, ograniczając się zasadniczo do upaństwowienia zakładów ciężkiego przemysłu i kopalni. Socjaldemokraci szwedzcy dokonali historycznego wynalazku: że socjalizm to przede wszystkim sprawa socjalistycznego podziału dochodu narodowego (czyli takiego podziału, który jest dokonywany w imię zasad sprawiedliwości społecznej) na drodze redystrybucji przez podatki z jednej strony i rozbudowany system zabezpieczeń społecznych z drugiej – a nie sprawa własności narzędzi produkcji.

Każdy kraj na świecie ma swoje problemy i kłopoty ekonomiczne i socjalne. Daj Boże każdemu takie, jakie ma Szwecja. A jest to kraj, w którym od 1920 roku – co prawda z krótkimi przerwami, po których wyborcy dochodzili do wniosku, że wrócą do tego, co było – rządzą socjaldemokraci. Jak widać, nie taki straszny ten socjalistyczny diabeł. Jeśli tylko nie będziemy go mylić z innym, panującym nad strefą „realnego socjalizmu”.

[…] Zasugerowani bogactwem USA, a również (toutes proportions gardées) Zachodniej Europy – krajów, gdzie rządzą (choć nie wyłącznie!) prawa rynkowe, zapominamy częstokroć, że są jeszcze inne kraje na tym świecie, którymi prawa rynkowe również rządzą, a bynajmniej sytuacja ich nie jest w przybliżeniu nawet podobna do USA lub np. Niemiec Zachodnich czy Francji.

W Brazylii też rządzą prawa rynkowe, podobnie jak w wielu krajach południowo-wschodniej Azji. Akurat gdy niedawno, jeszcze w lipcu, byłem w Londynie – tamtejsza telewizja nadawała wstrząsające reportaże o pracy kilkuletnich dzieci, nie mówiąc o nieco starszych, w tych właśnie krajach azjatyckich, niejednokrotnie przechodzących jednocześnie przez fazę zawrotnego rozwoju gospodarczego. Dzień pracy tych małych męczenników „urynkowienia” i dyktatury praw rynku (jak dyktatura, to dyktatura) wynosi z reguły kilkanaście godzin (około 14 godzin), a tydzień pracy jest siedmiodniowy(!). Żniwo śmierci przerażające. Są to – praktycznie, a nie formalnie rzecz biorąc – niewolnicy, sprzedawani przeważnie przez rodziców wielodzietnych rodzin, którzy i tak by ich nie przeżywili. Wytwory ich pracy są konkurencyjne na rynkach światowych dzięki najtańszej na świecie sile roboczej (nędzne wyżywienie, ubranie i zakwaterowanie).

Czytałem o nędzy w Brazylii i trapiącej ten kraj nowej klęsce: watahach bezdomnych, zgłodniałych dzieci, pozostawianych samym sobie przez rodziców-nędzarzy, o szerzącej się prostytucji dziecięcej. „Psychologiczny interes rynkowy” znajdzie zapewne na tę klęskę radę nie tyle w stworzeniu instytucji opieki społecznej, jak sądzę, co w zaadaptowaniu metody naszego wielkiego rodaka, który zlikwidował w swoim czasie klęskę bezprizornych [1].

Dyktatorskie prawa rynku jakoś inaczej działają w najbardziej rozwiniętych państwach północnej półkuli, inaczej wśród nędzarzy na południowej półkuli, inaczej wśród przechodzących wielki skok krajach południowo-wschodniej Azji. Dystans na ogół powiększa się, a nie pomniejsza. To też są prawa rynku.

Czy będziemy po latach bardziej podobni do Brazylii bądź Malezji – czy też do RFN? Sadzę, że realniejsze jest to pierwsze. To winno wpłynąć na kierunek naszych rozstrzygnięć. Będą one bliższe etosu prawicy bądź lewicy [!].

Lewica – to nie taki anachronizm, jak Kisielowi się wydaje. Po prostu nie są i, mam nadzieję, nigdy nie będą anachronizmem pewne typy raczej postaw niż jasno sprecyzowanych programów, które jednak na te programy oddziałują. Ludzie o postawie lewicowej są szczególnie wrażliwi na zawinione systemem ekonomiczno-społecznym upośledzenia i nieszczęścia i mają skłonność do szukania dróg, by zmienić przyczyny tych nieszczęść. Jak to z ludźmi bywa, popełniają przy tym karygodne nieraz błędy, samookłamują się podobnie jak ci z prawicy, myląc leczenie przyczyn i objawów, wreszcie zdradzają często siebie samych (i tym samym innych).

[„Czyste”?], psychologiczno-moralne postawy lewicowe nakładają się przeważnie na dążenia inne, których źródło tkwi nie w altruizmie, a w interesie grup będących upośledzonymi bądź za takie uważających się. Nakładanie to bywa harmonijne i dysharmonijne; często odzywa się w jednym i tym samym, podwójnie motywowanym człowieku. Szczególną rolę wśród różnych programów i dążeń lewicy odgrywa socjalizm.

Socjalizm jest wytworem europejskim: wytworem europejskiej kultury, historii myśli itd. Przede wszystkim – jest wytworem etyki chrześcijańskiej, znajdującej się u podstaw kultury europejskiej. Jest wytworem pozytywnego reagowania na przykazanie miłości bliźniego. Nie znaczy to, by twórcy socjalizmu czuli się chrześcijanami, choćby wyłącznie w płaszczyźnie etycznej. Ale wszystkich kształtowała kultura europejska, budowana od dwóch tysiącleci w znacznej, choć nie wyłącznej mierze na fundamentach judeochrześcijańskich.

[…] Socjalizm bywa często łączony, a nawet mylony z marksizmem – tymczasem nurt marksistowski odegrał ogromną rolę w tworzeniu się socjalizmu, jednak ani go nie zapoczątkował, ani nawet w okresie swej dominacji w ruchu socjalistycznym nie był w nim jedyny, dziś zaś rola marksizmu w myśli i praktyce socjalizmu jest już bynajmniej nie zasadnicza – i staje się coraz mniejsza.

Jednak i Kisiel, i ja wiele marksizmowi zawdzięczamy. Zostawiając na boku dosłowne traktowanie dialektyki marksistowskiej jako paranoiczne kuriozum myśli ludzkiej – przecież i Kisiel, i ja wiemy (a mój oponent niekiedy wyrażał to swych felietonach), że widzenie rzeczywistości humanistycznej jako zawsze złożonej, pełnej zwalczających się tendencji („sprzeczności”) – a przez to dynamicznej – zawdzięczamy m.in. Panu Karolowi Marksowi, podobnie jak i koncepcję Nowej Klasy, którą z Kisielem podzielam, a której uczył mnie jeszcze przed Dżilasem [2] świętej pamięci Czesław Czapów [3]. Wizja ekonomiczno-społeczna Marksa bardzo się zdezaktualizowała, niemniej winniśmy jej twórcy dużo więcej szacunku, niż go okazuje Kisiel. [...] Nie wydaje mi się w dodatku prawdą, by wszystkie wynaturzenia bolszewizmu znajdowały się już zarodkowo w myśli Marksa – chyba że w podobnym sensie, jak Herdera można by obciążyć odpowiedzialnością za hitleryzm.

[…] Można zapowiedzi [Stefana Kisielewskiego] powołania Partii Antysocjalistycznej, będącej zarazem antymarksistowską (co najmniej mnie martwi) i antykolektywistyczną, traktować bądź poważnie, bądź żartobliwie, natomiast nie mam raczej wątpliwości, że jeśliby doszła do władzy – bardzo bezwzględnie realizowałaby politykę ekstremy leseferystycznej („laissez faire” – „pozwólcie działać”; hasło przeciwników ingerencji państwa w gospodarkę). Tymczasem na całym bodajże świecie państwo ingeruje w ekonomikę: wyznacza podatki, pobiera cła, dotuje jakieś gałęzie gospodarki – np. rolnictwo – dba o utrzymanie pewnych progów cen na rynku (sztuczne, opłacane zmniejszanie produkcji farmerskiej w USA), decyduje o emisji pieniądza, bierze na siebie rozległe zadania w dziedzinie opieki społecznej (co ma poważne następstwa gospodarcze) itd. Gdy czyta się naszych leseferystów, odnosi się wrażenie, że postulują, by właśnie Polska była pierwszym na świecie państwem wyrzekającym się radykalnie ingerencji państwa w gospodarkę. Niebezpieczny eksperyment… Szczególnie niebezpieczny w kraju przechodzącym przewlekły kryzys ekonomiczny, co powoduje poszerzanie się obszarów nędzy.

Trzeba będzie podejmować decyzje (a podejmować je będzie nie kto inny, jak państwo [...]) – decyzje arbitralnie rozstrzygające o sprawach ustroju ekonomicznego. Tej nieuniknionej arbitralności Kisiel też nie bierze pod uwagę. To nie sytuacja narastająca organicznie i ewolucyjnie przez dziesięciolecia, a nawet wieki. To zastąpienie jednej odgórnej decyzji sprzed lat czterdziestu i więcej – przez inną decyzję odgórną.

Wybór tych decyzji musi opierać się na kryteriach zarówno ekonomicznych, jak i moralnych. Jeśliby ktokolwiek zamierzał (zawsze z niepewnym skutkiem) wtrącić miliony ludzi w nędzę i poniewierkę znacznie być może gorszą, niż to dziś ma miejsce, by stworzyć świetlaną przyszłość – trzeba mu powiedzieć, że raczej należy tę świetlaną przyszłość opóźnić bądź przyćmić, niż uczynić to nadmiernym kosztem cierpień, które od jutra będą doznawane w imię dobrobytu kiedyś (a pamiętajmy, że tę propozycję składają najczęściej ludzie, którym nędza nie grozi, przeciwnie, odnoszący tu doraźnie zyski). W Polsce potrzebna jest silna partia socjaldemokratyczna, by obok NSZZ „Solidarność” bronić interesów najbardziej zagrożonych grup społecznych – metodami właściwymi partii politycznej. PPS jest niestety wciąż jeszcze zbyt słaba, by skutecznie tę rolę pełnić. Póki się to nie zmieni – będzie musiała ograniczyć się do roli advocati populi (czy może, jak sądzi Kisiel,advocati diaboli).

Niejedną diagnozę i niejedną prognozę Kisiela podzielam. Przede wszystkim tę, że „Solidarność” „nie może sformułować zdecydowanego programu antysocjalistycznego, bo opiera się na robotnikach w często przestarzałym i kosztownym przemyśle zatrudnionych”.  Oczywiście będą oni bronić się przed wyrzuceniem po prostu na bruk – i są na szczęście dostatecznie silni, by to się nie udało nikomu. Stąd problemem reformy numer jeden będzie znalezienie metod i środków, by stworzyć system zabezpieczeń socjalnych na okres reformy. Każdy pomysł jest tu na wagę uzyskania względnego spokoju społecznego. Tym większą mam pretensję do Kisiela, że źle zreferował projekt Romaszewskiego [4]; to nie chodzi o „rekompensaty i odszkodowania” (a więc konsumpcyjne użycie środków zgromadzonych przez fundację), a o środki na jak najszybszą aktywizację gospodarczą, głównie w usługach, ludzi pozbawionych pracy.


Postulowana reprywatyzacja przemysłu ma jeszcze jeden aspekt. Są obawy, że częściej będzie dawaniem prezentów niż operacją handlową (znane już przypadki z dziedziny „uwłaszczania nomenklatury”). Ale nie tylko o to chodzi. Każdy robotnik, a zresztą i każdy Polak, ma prawo powiedzieć, że w znacznej mierze nie będzie to „reprywatyzacja”, a „prywatyzacja” tego, co lepiej czy gorzej (raczej to drugie) zbudowano właśnie z wysiłku i wyrzeczeń ludzi pracy. Sprzedawać się będzie to, co jest właściwie ich własnością, bo w pełni wynikiem ich pracy. Skąd wzięła się FSO? Nikomu jej nie zabierano, a budowaliśmy ją w jakimś sensie wszyscy, za cenę naszej stopy życiowej. Sprzeda się ją czy wydzierżawi (komu?), by nam było lepiej, ale zapomina się lekko, że sprzedaje się coś, co nie jest i faktyczne, i moralnie niczyje. Jeżeli reformie nie będzie towarzyszyć szeroki program uwłaszczania ludzi pracy – jest obawa, że będzie to jeszcze jedna przyczyna, by nie przyjęli jej za swoją.

Najważniejsze jednak będzie to, by zrobić wszystko, co można, w celu zapobieżenia dalszej i głębszej niż dotąd powszechnej polaryzacji społeczeństwa na bogaczy i nędzarzy. Jest to bardziej niż zminimalizowany program „egalitarystyczny”.

Decyzje te winny mieć za podstawę kryteria nie tylko czysto ekonomiczne, lecz również moralne. Oczywiście nie należy ekonomiki (ani polityki) mylić z moralnością – jednak nie należy ich też zupełnie rozdzielać. I polityka, i system gospodarki mogą być w skutkach zbrodnicze – a wtedy należy je zwalczać i zmieniać. Niżej podpisany i Kisiel – a więc socjaldemokrata przekonany, że fundamentem europejskiej kultury jest etyka chrześcijańska oraz liberalny katolik – winni tu móc dokonać wspólnego wyboru. Obawiam się, że nie będzie to łatwe. Po latach zupełnego wyjęcia polityki spod kryteriów moralnych czekają nas być może lata analogicznego zupełnego wyjęcia ekonomiki spod tychże kryteriów.

Na to socjaliści nigdy się nie zgodzą.

[1989]


Przypisy:
[1] Bezprizorni (ros. biespizorniki) – bezdomne i opuszczone dzieci w Rosji, często tworzące gangi; zjawisko to pojawiło się po rewolucji i wojnie domowej, w praktyce trwa do dzisiaj (według różnych szacunków liczba takich dzieci waha się między 1 a 4 milionami, najwięcej jest ich w Moskwie i Petersburgu). Liczbę bezprizornych po wojnie domowej szacowano na ponad 4 miliony; tu aluzja do Feliksa Dzierżyńskiego, który jako szef Czeka zorganizował w celu likwidacji problemu bezprizornych domy dziecka, dziecięce komuny i kolonie pracy, przypominające obozy GUŁ-agu. Z instytucji tych rekrutowali się często funkcjonariusze NKWD.

[2] Milovan Dżilas (1911–1995) – początkowo bliski współpracownik Josipa Broz-Tito, w 1953 roku wiceprezydent Jugosławii, pozbawiony stanowisk w 1954 roku za krytykę rządów partii komunistycznej, kilkakrotnie więziony w latach 1956–1966. W książce Nowa klasa (polski pierwodruk nakładem paryskiego Instytutu Literackiego w 1957 roku pod tytułem Nowa klasa wyzyskiwaczy [Analiza systemu komunistycznego] [...]  przeprowadził krytykę komunistycznej biurokracji i partyjnej oligarchii.

[3] Czesław Czapów (1925–1980) – socjolog, żołnierz AK, więziony i prześladowany przez UB (upozorował własne samobójstwo), współpracownik tygodnika „Po prostu”, członek Klubu Krzywego Koła, współtwórca Ośrodka Badania Opinii Publicznej przy Polskim Radiu (pionierski projekt badania opinii społecznej w Polsce), później profesor na Uniwersytecie Warszawskim, współtwórca warszawskiej szkoły resocjalizacji, usunięty z UW w 1976 roku; bliski przyjaciel Jana Józefa Lipskiego. U Czapowa, a następnie u Lipskiego, odbywały się nieformalne spotkania mające charakter seminariów filozoficzno-socjologicznych.

[4] Projekt Romaszewskiego – być może chodzi o Minimalizm radykalny. Propozycje programowe dla NSZZ „Solidarność”, napisany przed obradami Okrągłego Stołu.

Jest to skrócona wersja tekstu zamieszczonego w „Pismach politycznych” Jana Józefa Lipskiego. Opracowanie: Łukasz Garbal. Na potrzeby publikacji w Dzienniku Opinii usunięto większość przypisów.

Jan Józef Lipski (1926 – 1991) – krytyk i teoretyk literatury, wieloletni pracownik Instytutu Badań Literackich PAN, redaktor tygodnika „Po prostu”. Odznaczony Krzyżem Walecznych za udział w Powstaniu Warszawskim, członek Klubu Krzywego Koła, założyciel i Wielki Mistrz wolnomularskiej loży Kopernik. Sygnatariusz m.in. Listu 34, współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników i działacz NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze. W roku 1987 reaktywował w kraju Polską Partię Socjalistyczną; w wyborach 1989 wybrany do Senatu z listy Komitetu Obywatelskiego. Autor licznych książek, w tym: Twórczość Jana Kasprowicza (1967), KOR. Komitet Obrony Robotników – Komitet Samoobrony Społecznej (1983), Katolickie Państwo Narodu Polskiego (1994), Powiedzieć sobie wszystko… (1996). Kawaler Orderu Orła Białego.

Źródło: Dziennik Opinii KP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz