wtorek, 17 września 2013

NPW ujawnia protokoły przesłuchań ekspertów Antoniego Macierewicza. To gotowy scenariusz dla kabaretów

Naczelna Prokuratura Wojskowa we wtorkowe popołudnie ujawniła treść protokołów przesłuchań ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza, którzy lansują tezę o wybuchu na pokładzie Tu-154M, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Ich lektura rzeczywiście może powodować mocne zażenowanie.

Tekst Agnieszki Kublik w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" opowiadający o kulisach przesłuchań ekspertów Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M, który stworzył Antoni Macierewicz postawił pod mocnym znakiem zapytania wszelkie ich kompetencje do badania katastrofy smoleńskiej. Rozmówcy dziennikarki z Naczelnej Prokuratury Wojskowej podkreślali, że podczas przesłuchań profesorów: Wiesława Biniendy, Jana Obrębskiego i Jacka Rońdy dochodziło do kuriozalnych sytuacji, w których naukowcy przyznawali, iż wypowiadają się bardzo jednoznacznie na temat problematyki, o której nie mają pojęcia. I nie potrafili przekazać śledczym żadnego dowodu na poparcie swoich tez.

Nie pamiętam, nie znam się
Lektura ujawnionych właśnie przez NPW protokołów ich przesłuchań nie pozostawia wątpliwości, że Antoniemu Macierowiczowi i jego ekspertom nie uda się uniknąć kompromitacji. Na pierwszy rzut oka profesorskie wywody wydają się być pełne szczegółowych przemyśleń i podparte ogromną wiedzą. Gdy jednak wczytujemy się w nie głębiej, widać, że naukowcy pracujący dla Prawa i Sprawiedliwości nie mają do zaoferowania nic poza dobrą wolą. W przypadku zeznań prof. Biniendy i Rońdy najbardziej uderza, że po długiej tyradzie na temat swoich tez odmawiają oni prokuraturze przekazania jakichkolwiek dowodów na potwierdzenie swoich opinii.

"Zostałem poproszony przez pracownika ambasady USA o nie podawanie polskiej prokuraturze danych osobowych osób, które mogą obecnie pracować na ważnych stanowiskach w NASA czy w prywatnych firmach w USA. Nie pamiętam nazwiska tej pracownicy ambasady USA, to była kobieta" - tłumaczy się prof. Binienda (czytaj całość). To dlatego prokuraturze nie może pomóc w znalezieniu innych świadków swoich słynnych eksperymentów.

Niewiele w prokuraturze zdradza też prof. Jacek Rońda. "Uczestniczyłem w (...) czynnościach związanych z katastrofami budowlanymi. Głównie chodziło o weryfikację stanu faktycznego wobec dokumentacji przedstawianej na szkicach lub zdjęciach - przyznaje śledczym ze szczerością (czytaj całość).

Profesjonalny pasażer odrzutowców
Inaczej niż prof. Jan Obrębski, który wylicza jakie to kwalifikacje dają mu prawo kwestionować ustalenia speców od wypadków lotniczych. - "Już od kilkuletniego chłopca interesowałem się bardzo lotnictwem, modelarstwem lotniczym, nawet zdarzało się, że na święto lotnictwa siedziałem w samolocie bojowym w Białej Podlaskiej (...)" - przekonuje. "Oprócz tego wykonałem kilkadziesiąt godzin lotów odrzutowcami pasażerskimi, jako pasażer, przyglądając się temu jak pracują skrzydła i silnik samolotów w czasie lotu (...) w związku z tym czuję się dość kompetentny w tym zakresie - podkreśla.

Żadnych wątpliwości naukowiec specjalizujący się wcześniej w mechanice prętów cienkościennych i lekkich konstrukcji przestrzennych nie ma także na temat swojej wiedzy o materiałach wybuchowych. "Jeżeli chodzi o materiały wybuchowe i skutki ich użycia, to zeznaję, że byłem w wojsku, gdzie miałem do czynienia na przykład z bronią strzelecką, granatami czy środkami strzeleckimi przeciwpancernym. Dodatkowo, jako dziecko oglądałem wybuchające stodoły w czasie pożarów po wojnie - zapewniał podczas rozmowy z NPW (czytaj całość).

Źródło: naTemat.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz