czwartek, 19 września 2013

"Niemcy swój ciężar opierają na jednej nodze - gospodarczej. Druga - ich pozycja międzynarodowa - kuśtyka"

"Niemcy przypominają Talleyranda, XVIII-wiecznego polityka, gdyż tak jak on swój ciężar opierają na jednej nodze - gospodarce. Drugą, 'szpotawą nogą' Niemiec jest ich pozycja wśród globalnych graczy" - pisze w tygodniu przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech prof. Arkadiusz Stempin.
Niemcy przypominają pewnego XVIII-wiecznego francuskiego polityka - swój ciężar opierają na jednej nodze. Drugą kuśtykając. Talleyrand, bo o nim mowa, mając zaledwie cztery miesiące, spadł z komody i złamał nogę. Mamka tego nie zauważyła, kości zrosły się same, ale źle. Do końca życia chodził o lasce. Do dziś w paryskim muzeum Carnavalet można obejrzeć but jego "szpotawej stopy". Przypomina on nogę słonia i ma metalową armaturę, z której wychodzi żelazny pręt biegnący wzdłuż wewnętrznej strony łydki.

W przypadku Niemiec zdrową nogą jest gospodarka. Kraj jest trzecią gospodarką świata, po Chinach i USA, a biorąc PKP w przeliczeniu na głowę mieszkańca - drugą. Tę pozycję Niemcy zawdzięczają konkurencyjności swoich produktów. Ta z kolei opiera się na ich innowacyjności. Ale firmy nad Renem inwestują wielkie pieniądze w badania naukowe i rozwój. W ubiegłym roku - 140 mld euro. W efekcie pod względem liczby zgłaszanych patentów Niemcy dzierżą absolutny prym, na pobitym polu zostawiając nawet USA i Japonię.
Pozostałymi filarami niemieckiej potęgi gospodarczej są superinfrastruktura (trzecia na świecie), dobry system nauczania, który chcą teraz kopiować USA, silna klasa średnia (dominują średnie przedsiębiorstwa, których 3/4 zatrudnia mniej niż 500 osób), relatywnie niskie zadłużenie kraju i nadwyżka eksportowa. W ostatnim roku wynosiła ona 238 mld $, co dawało Niemcom pierwsze miejsce na świecie, przed Chinami (193 mld $ i Arabią Saudyjską 165 mld $). Inne kraje, np. USA czy członkowie UE, konsumują więcej niż produkują. W tym roku Niemcy dryfują w kierunku pobicia absolutnego światowego rekordu. Jest też jednak druga strona medalu...

Wielu ekspertów w nadwyżce eksportowej Niemiec widzi jedną z przyczyn asymetrii w gospodarce światowej, odpowiedzialnej za kryzys finansowy i zadłużenia. W globalnym bilansie po drugiej stronie barykady sytuują się bowiem kraje z deficytem eksportowym, które swój import muszą opłacać kredytami i zadłużeniem. Dlatego Międzynarodowy Fundusz Walutowy i OECD domagają się od dawna od Niemiec zwiększenia wewnętrznej konsumpcji.

"Najpierw Merkel, potem historyczne postacie"

Ale dla Angeli Merkel największą cnotą jest cnota oszczędzania. Stąd zaimplikowała ją bankrutom z południa Europy. W narzuconym Europie programie wyjścia z kryzysu dyscyplina budżetowa jest złotym środkiem. Jednoczesny transfer niemieckich pieniędzy na południe Europy powoduje, że ich kontrola wywołuje sprzeciw społeczeństw i afekty antyniemieckie. Spektakularną areną emocjonalnej konfrontacji południa Europy i Niemiec stał się mecz Niemcy - Grecja podczas ubiegłorocznych ME w Gdańsku. Jeśli na jego kanwie w Berlinie gazety pisały, że "Grecy klęskę będą miały tym razem za darmo", to w Atenach kontrowano: "Obecnej na stadionie Merkel dusza stanie na ramieniu, gdy tylko zobaczy, jak przy losowaniu stron boiska sędzia drachmę, nie euro, podrzuci do góry".

Dominacja ekonomiczna Niemiec przekłada się na ich polityczną siłę w UE. W sondażu Instytutu Goethego przeprowadzonego na studentach krajów UE nie dziwi, że za najbardziej wpływowego polityka uznano Angelę Merkel. Ale wielka przepaść, jaka ją dzieli od kolegów z unijnych szczytów, uzmysławia to, że za jej plecami w pierwszej dziesiątce znalazła się ósemka trupów, historycznych postaci - od Churchilla po Napoleona.

Jednak granice wpływu Merkel w UE są wyraźne. Popierani przez nią oficjalnie premier Monti i prezydent Sarkozy wybory w swoich krajach przegrali z kretesem. Klęska Francuza była jej osobistą, gdyż w jego kampanii wyborczej rzuciła cały swój autorytet na szalę. Na każdym szczycie unijnym odbierała od niego butelkę burgunda, by potem wspólnie dyktować warunki Europie. Prezydent Hollande wina jej już nie przywozi, a oś Berlin - Paryż praktycznie nie istnieje. Mało tego, powstał opozycyjny alians Madryt - Rzym - Paryż, który na nocnym szczycie UE w czerwcu ub. roku spowodował, że kanclerz Niemiec po raz pierwszy wyszła z posiedzenia nie tylko z workami pod oczami, ale i na tarczy. Alians południa osłabia pozycję Niemiec, które sojuszników szukają teraz w Holandii, Austrii, krajach skandynawskich. I w Polsce. Merkel nie udało się ostatnio nawet przeforsować swojego ministra finansów, Wolfganga Schäuble, na szefa Eurogrupy, gdy ze stanowiska ustąpił premier Luksemburga Juncker.

"Szpotawa noga Niemiec"

Tą drugą, "szpotawą nogą" Talleyranda, jest w przypadku Niemiec ich pozycja wśród globalnych graczy. Wprawdzie jeden Niemiec jest papieżem, choć emerytem z wyboru, a inny - od kilku dni przewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego; Niemcy są oczywiście krajem zasiadającym w klubie G-8 oraz w ich rozszerzonych wariantach. Jednakże w zakresie polityki światowej Niemcy niewiele mają tam do powiedzenia. Na panewce skończyły się próby wejścia do Rady Bezpieczeństwa ONZ w charakterze stałego członka.

Powściągliwość Niemiec w angażowaniu się w akcje militarne, preferencja dyplomatycznego rozwiązywania sporów, jak choćby teraz w Syrii, a wcześniej w Libii czy w Mali, wyznacza im granice wpływu w koncercie mocarstw. Co na tym forum forsują one najbardziej, ale zmiennym szczęściem, to rozwiązania klimatyczne, mające uchronić naszą planetę przed ich niekorzystnymi zmianami. W globalnym wymiarze udaje się natomiast Niemcom promocja ich kultury, od Bacha i Lutra po futbolistów Bayernu i Dortmundu. Studenci z Chin, Japonii czy Korei walą do Niemiec drzwiami i oknami. Rząd Meksyku chce skopiować niemiecki model oświaty. W przytoczonym już sondażu Instytutu Goethego na pytanie, jaki kraj najbardziej ucieleśnia przyszłość Europy, wygrały Niemcy. Mało brakowało, a na inne pytanie, w jakim języku najpiękniej brzmi "kocham cię", padłaby odpowiedź "ich liebe dich", zamiast francuskiego "j'taime".

Kuśtykający Talleyrand cynicznie mawiał: "Mężczyzna może nie mieć ręki czy nogi, ale nie może być inwalidą". Obecna kanclerz Angela Merkel w kontekście kondycji Niemiec na forum międzynarodowym też nie powiedziała jeszcze swojego ostatniego słowa. 
Źródło: TOK FM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz