Od kiedy jest ten cały internet, przekonałem się, że nie jestem najmądrzejszy na świecie. Po kraju grasuje jeszcze parę tysięcy nie gorszych, a nawet lepszych. Sieć wyrównuje nasze szanse - mówi Jan Hartman
Bożena Aksamit: Mnóstwo osób zarzuca, że pańska publicystyka bardziej służy medialnej sławie niż rozwiązywaniu problemów. Podkłada pan granat i znika. Egotyk i pozer.
Jan Hartman: Czyli kabotyn. Dobrze, może nim jestem. To nie ma znaczenia. Ważne, czy Hartman, kabotyn nie kabotyn, ma rację czy nie.
Lubi pan siebie takiego?
- Gdybym nie był Hartmanem, nie lubiłbym Hartmana. Dlatego że nie lubię takich misiowatych ekstrawertyków, ekstrawagantów i kabotynów. Więc rozumiem tych, którzy mnie nie lubią.
Jako filozof jest pan tolerancyjny i pełen wiary w człowieka, jako publicysta - diabeł wcielony. Biskupów chce pan uczyć etyki za 120 zł. Nabija się pan z kolegów naukowców, dręczy pan lekarzy, oznajmia pan, że jest spirytusowym Żydem, bo ma pan 100 proc. Żyda w Żydzie, a cała Polska już wie, że nie jest pan obrzezany.
- No tak, mędrcem, który świeci odbitym światłem Sokratesa, Platona czy Heideggera, nie jestem. Ani świecką wersją kapłana. Nie lubię profesorów filozofii, który drapią się po głowie, cytując tych, którzy przed nim głosili różne mądrości.
W sumie to burżuazyjny konserwatyzm w kiepskim stylu. Surdut dla Niemca. Albo krakusa. W tym filisterskim świecie nade wszystko trzeba być opanowanym i grzecznym. Gdy mówisz emocjonalnie, to znaczy, że jesteś słaby, odsłaniasz się, łamiesz reguły, no i oczywiście nie możesz mieć racji.
To kompletny idiotyzm. Jeszcze dwieście lat temu nikt o czymś takim nie słyszał.
Złość, gniew, tak samo jak kąśliwa ironia są ozdobą dyskursu prawego i logicznego. Ludzie małego ducha tego nie rozumieją.
Jestem przekonany, że pisanie o dobrych rzeczach jest nieporównywalnie mniej pilne niż o złu. Zwłaszcza gdy jesteśmy tak bardzo do niego przyzwyczajeni, że go nie dostrzegamy. Albo odwracamy od niego głowę. Albo akceptujemy.
Zadaniem publicysty jest przede wszystkim walka z obłudą. Wiem, jak należy pisać teksty, żeby dotknęły do żywego sprawcę zła. Użycie języka powściągliwego w stosunku do tego, co trzeba napiętnować, jest nie tylko nieskuteczne, ale w dodatku daje zły przykład, bo jest jakąś pośrednią akceptacją zła.
Trzeba mówić tak, żeby odpowiedzialni za zło poczuli się zagrożeni i dotknięci. Należy wzbudzić w nich strach przed własną hipokryzją. I dać im szansę wyzwolić się z niej. Ale do tego trzeba też być brutalnie logicznym i rzeczowym.
Zawsze używam silnych argumentów, skreślam te, z którymi można dyskutować.
Zło domaga się gniewu. Jeśli na pedofilię w Kościele i jej ukrywanie ktoś reaguje odruchem usprawiedliwiania, typu "no, pedofile zdarzają się wszędzie", to znaczy, że jest wspólnikiem zła.
Znalazłam w sieci taką opinię internauty: "Zabawa w politykę może zmienić Hartmana, jedną z ciekawszych postaci w naszym supermarkecie myśli. To jak przejście z działu perfum do działu podrobów. Supermarket ten sam, tylko zapach inny".
- Do polityki popycha mnie temperament, zamiłowanie do gry, do przygody, no i być może także neurotyczna potrzeba kontrolowania tego, co się wokół mnie dzieje.
W polityce cała zabawa polega na tym, żeby jak najlepsi ludzie uzyskiwali poparcie społeczne i mandat do sprawowania władzy, a potem by sprawowali ją w sposób uwzględniający z grubsza interesy i potrzeby wszystkich grup społecznych.
Jeśli zostawimy partie polityczne małym grupkom przypadkowych przedstawicieli mas drobnomieszczańskich, a to jest typowa rekrutacja, to będziemy mieli kiepskie kadry.
Jeśli zaś ludzie z cenzusem, na przykład profesorowie czy działacze społeczni z dużym dorobkiem, będą się przyłączać, to państwem rządzić będą nie tylko przeciętniacy. Prosta zasada.
Dlatego idę do polityki. Nie mam zresztą nic do stracenia, bo przede wszystkim jestem filozofem i tak już zostanie. Uda się, to się uda - nie, to nie. Może zanim wypadnę z gry, zdołam zaszczepić w polskiej polityce odrobinę więcej ducha konstytucyjnego. Taką mam ambicję. Mnie chodzi tylko o to, żeby w Polsce zaczęto szanować konstytucję i wartości konstytucyjne. Jeśli zacznie się na co dzień mówić w polityce o wolności i równości, to wreszcie staniemy się dorosłą demokracją.
Dlaczego Jan Hartman chce zostać politykiem
Jak miałoby wyglądać wymarzone przez pana idealne społeczeństwo? To, o które pan walczy?
- Dobre społeczeństwo to takie, w którym ludzie ufają sobie nawzajem i ufają rządowi, który sami powołali. Żyją, każdy po swojemu, na głębokim oddechu, nieskrępowani przez nadmiernie restrykcyjne prawo czy ideologię, pewni, że są równi i wolni, a rząd tę równość i wolność naprawdę chroni. Szanują się wzajemnie i traktują po ludzku. Rządy w takim kraju mają mocne oparcie w ludziach i nie muszą drżeć przed metafizycznym "ludem", czyli "wewnętrznymi plemionami" społeczeństwa, takimi jak ekspansywne ugrupowania religijne czy obce kulturowo grupy etniczne. Są silne, bo dbają o ludzi, którym dzieje się krzywda, i twardo egzekwują uczciwe i zrozumiałe prawo ustanowione przez demokrację. O taką Polskę walczę.
Siedząc w internecie i wpisując swoje refleksje na Facebooku?
- Jak ktoś ma łeb, to niech twittuje, niech pisze takie czy inne "kwity" - protesty, projekty ustaw, artykuły do gazet, niech przemawia na "eventach" mądrzej od innych, niech się konfrontuje z ludźmi i realiami.
Od kiedy jest ten cały internet, przekonałem się, że nie jestem najmądrzejszy na świecie. Należę wprawdzie do kilkudziesięcioosobowej elity koncesjonowanych polskich "intelektualistów", ale wiem, że po kraju grasuje jeszcze parę tysięcy nie gorszych, a nawet lepszych. Tyle że się nie załapali do loży albo się nawet o to nie starali. Ale powoli sieć wyrównuje nasze szanse.
Może pan ucieka do polityki, bo filozofia - posługując się pana słowami - to zajechana szkapa?
Ludzie dzisiaj nie dają się nabrać, że jak ktoś nazwie się filozofem, to jest mądrzejszy. Słowo filozofia służyło do pompowania prestiżu, tworzenia aury wyjątkowości, lecz retoryczna moc tego słowa już się wyczerpała. To jest fakt językowy i socjologiczny.
I to jest zdrowe, bo na frazeologię i ideologię szkoda czasu. Dziś trzeba umieć analizować, operować danymi, pisać i poddawać się recenzjom. Wyssane z palca elaboraty do niczego już nie są potrzebne.
Dla współczesnego człowieka filozofia robi się interesująca, gdy jako czytelnik odkrywa samego siebie i swoje myśli lepiej wyrażone. Kiedyś było inaczej. Jak Hegel napisał potwornie ważną i trudną książkę, to wszyscy się na nią rzucali, bo czuli, że naprawdę Hegel jest mądrzejszy od nich. Nie dlatego, że on pięknie mówi to, co oni myślą. Nie czytali po to, by w lustrze autora przejrzeć się i popieścić własne ego, tylko widzieli w nim kogoś mądrzejszego i lepszego.
Dzisiaj, w epoce egalitarnej i demokratycznej, w ogóle nie wchodzi w grę, aby masy ludzi uważały kogoś za lepszego od siebie. Autorytet ma ktoś, kto mi mówi, że nie jestem głupi.
W najnowszej książce ''Głupie pytania'' Jan Hartman odpowiada na pytania: Czy istnieje Bóg? Co będzie po śmierci? Skąd wziął się świat? Co to jest prawda? Czy jesteśmy naprawdę wolni? Jak odróżnić dobro od zła? Jak żyć? Jak dobrze urządzić ten świat?
Jak miałoby wyglądać wymarzone przez pana idealne społeczeństwo? To, o które pan walczy?
- Dobre społeczeństwo to takie, w którym ludzie ufają sobie nawzajem i ufają rządowi, który sami powołali. Żyją, każdy po swojemu, na głębokim oddechu, nieskrępowani przez nadmiernie restrykcyjne prawo czy ideologię, pewni, że są równi i wolni, a rząd tę równość i wolność naprawdę chroni. Szanują się wzajemnie i traktują po ludzku. Rządy w takim kraju mają mocne oparcie w ludziach i nie muszą drżeć przed metafizycznym "ludem", czyli "wewnętrznymi plemionami" społeczeństwa, takimi jak ekspansywne ugrupowania religijne czy obce kulturowo grupy etniczne. Są silne, bo dbają o ludzi, którym dzieje się krzywda, i twardo egzekwują uczciwe i zrozumiałe prawo ustanowione przez demokrację. O taką Polskę walczę.
Siedząc w internecie i wpisując swoje refleksje na Facebooku?
- Jak ktoś ma łeb, to niech twittuje, niech pisze takie czy inne "kwity" - protesty, projekty ustaw, artykuły do gazet, niech przemawia na "eventach" mądrzej od innych, niech się konfrontuje z ludźmi i realiami.
Od kiedy jest ten cały internet, przekonałem się, że nie jestem najmądrzejszy na świecie. Należę wprawdzie do kilkudziesięcioosobowej elity koncesjonowanych polskich "intelektualistów", ale wiem, że po kraju grasuje jeszcze parę tysięcy nie gorszych, a nawet lepszych. Tyle że się nie załapali do loży albo się nawet o to nie starali. Ale powoli sieć wyrównuje nasze szanse.
Może pan ucieka do polityki, bo filozofia - posługując się pana słowami - to zajechana szkapa?
Ludzie dzisiaj nie dają się nabrać, że jak ktoś nazwie się filozofem, to jest mądrzejszy. Słowo filozofia służyło do pompowania prestiżu, tworzenia aury wyjątkowości, lecz retoryczna moc tego słowa już się wyczerpała. To jest fakt językowy i socjologiczny.
I to jest zdrowe, bo na frazeologię i ideologię szkoda czasu. Dziś trzeba umieć analizować, operować danymi, pisać i poddawać się recenzjom. Wyssane z palca elaboraty do niczego już nie są potrzebne.
Dla współczesnego człowieka filozofia robi się interesująca, gdy jako czytelnik odkrywa samego siebie i swoje myśli lepiej wyrażone. Kiedyś było inaczej. Jak Hegel napisał potwornie ważną i trudną książkę, to wszyscy się na nią rzucali, bo czuli, że naprawdę Hegel jest mądrzejszy od nich. Nie dlatego, że on pięknie mówi to, co oni myślą. Nie czytali po to, by w lustrze autora przejrzeć się i popieścić własne ego, tylko widzieli w nim kogoś mądrzejszego i lepszego.
Dzisiaj, w epoce egalitarnej i demokratycznej, w ogóle nie wchodzi w grę, aby masy ludzi uważały kogoś za lepszego od siebie. Autorytet ma ktoś, kto mi mówi, że nie jestem głupi.
W najnowszej książce ''Głupie pytania'' Jan Hartman odpowiada na pytania: Czy istnieje Bóg? Co będzie po śmierci? Skąd wziął się świat? Co to jest prawda? Czy jesteśmy naprawdę wolni? Jak odróżnić dobro od zła? Jak żyć? Jak dobrze urządzić ten świat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz