niedziela, 22 września 2013

Prof. Szawarski: Nie mamy systemu blokowania głupoty


Jest mnóstwo ludzi niekompetentnych, którzy dostają głos i władzę. Nie tylko w nauce, ale też w życiu publicznym. Poziom prac naukowych dramatycznie spada. Głupota rodzi głupotę - mówi etyk, prof. Zbigniew Szawarski*
Ewa Siedlecka: Na początku września prezes PAN Michał Kleiber wysłał list do zespołu kierowanego przez Macieja Laska i zespołu parlamentarnego pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Wezwał do eksperckiej debaty w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Czy kiedy prokuratura zweryfikowała kompetencje ekspertów Macierewicza, powinien z propozycji debaty się wycofać?

prof. Zbigniew Szawarski: Tak, powinien się wycofać. Debata na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej jest przede wszystkim debatą ideologiczną. Jeśli jedna ze stron jest głęboko przekonana, że to była zbrodnia, a druga, odwołując się do faktów, wykazuje, że był to wypadek - to żadna racjonalna metoda nie skłoni przeciwników do zmiany swoich przekonań. Nie jest to bowiem spór o fakty, lecz spór o różne modele widzenia i interpretacji rzeczywistości.

Jestem za maksymalną swobodą debaty naukowej, ale żeby ona miała sens, musi respektować zasady metody naukowej. Te zasady to jedyna płaszczyzna, na której zwolennicy różnych koncepcji, także przeciwstawnych, mogą się ze sobą porozumiewać. A więc muszą istnieć akceptowalne przez wszystkie strony metody weryfikacji hipotez. Nie wyobrażam sobie poważnej debaty naukowej na temat leczenia nowotworów pomiędzy onkologami a osobami leczącymi np. modlitwą.

Mówi się o "ekspertach zespołu Macierewicza". A kim jest ekspert? Niels Bohr, duński fizyk nagrodzony Noblem za odkrycie struktury atomu, powiedział kiedyś: ekspert to ktoś, kto popełnił wszystkie możliwe błędy w jakiejś wąskiej dziedzinie. Dzięki temu nabył wiedzę i doświadczenie w jej badaniu. Na tym polega jego wiarygodność. A tę poświadczają inni eksperci. To, co mówi uznany ekspert, może być kontrowersyjne, ale jest poważne, zasługuje na uwagę i polemikę. Ekspert nigdy nie wykracza poza granicę swoich kompetencji. Ekspert od prawa rzymskiego nie będzie wydawał eksperckich opinii w sprawach podatkowych. A ekspert od budowy mostów - w sprawie katastrofy samolotowej.

W przypadku katastrofy smoleńskiej oraz wielu innych sporów i dyskusji pojawia się patologiczne zjawisko nadużycia autorytetu eksperta - nazwijmy je transferem autorytetu eksperta. Ktoś, kto rzeczywiście jest autorytetem w jednej dziedzinie, wypowiada się równie autorytatywnie w innej. Mamy wtedy osobliwe zjawisko pseudoekspertów. Ekspertem staje się ten, kto nazwie się ekspertem, lub ktoś, to został tak publicznie przedstawiony. Za tym człowiekiem nie stoi środowisko innych ekspertów, on nie potrzebuje już ich rekomendacji. Przyczyniają się do tego media: proszą kogoś o wypowiedź w konkretnej sprawie, a jeśli nie ma on odpowiedniej do tego tematu afiliacji, np. uniwersyteckiej, nadają mu własny tytuł: ekspert w dziedzinie tej a tej.

Był apel 300 naukowców do parlamentarzystów, by nie uchwalali ustawy dopuszczającej zapłodnienie in vitro. Chyba połowa była inżynierami. Byli także teolodzy, prawnicy, historycy. Nie podpisali tego apelu jako obywatele, ale jako "naukowcy".

- To typowy przykład transferu autorytetu. Jaskrawym przykładem była słynna wypowiedź księdza Franciszka Longchamps de Bériera, niewątpliwego eksperta prawa rzymskiego, w sprawie rzekomych wad genetycznych dzieci z in vitro i "bruzdy dotykowej na czole". Stanowisko ks. Longchamps de Bériera poparła Komisja Bioetyczna Episkopatu, ale nie z racji swoich kompetencji genetycznych, lecz raczej ze względu na poczucie bycia ekspertem w sprawach moralnych. Uważam, że nie ma ekspertów od prawdy moralnej, bo moralność to kwestia przekonań etycznych, a nie faktów.

Niedawno prof. Krzysztof Jasiewicz, historyk, został odwołany z funkcji w PAN za wypowiedź, że "na Holocaust pracowały przez wieki całe pokolenia Żydów, a nie Kościół katolicki. I Żydzi z tego - jak się wydaje - nie wyciągnęli wniosków". Można postawić zarzut, że to represja za poglądy, zastraszanie, tłumienie debaty naukowej. Jak środowisko naukowe powinno reagować na bulwersujące wypowiedzi?

- Wolność debaty naukowej oznacza prawo do głoszenia tez prawdziwych albo maksymalnie uzasadnionych. Z drugiej jednak strony - każdy ma prawo do głupoty. Każdemu może się to zdarzyć. Ale pewne zawody, pewne role społeczne ograniczają nasze prawo do głupoty. Taką rolą jest rola uczonego, eksperta lub lekarza.

Czy Jasiewicz słusznie stracił stanowisko?

- Nie, to kara niewspółmiernie surowa do winy. Akceptuję natomiast ostracyzm środowiskowy, który go spotkał. Prof. Jasiewicz niewątpliwie jest ekspertem w dziedzinie, w której się wypowiedział. Ale wypowiedział pogląd głupi. Zdarzyło się - mamy zdolność wybaczania.

Na wypowiedź prof. Jasiewicza środowisko naukowe zareagowało. Na wypowiedź ks. Longchamps de Bériera - nie. Komitet Bioetyczny PAN, na czele którego pan stoi, nie zajął stanowiska.

- Dyskutowaliśmy, ale do sformułowania stanowiska nie doszło, bo uznaliśmy, że skoro autorytatywnie skrytykowali tę wypowiedź genetycy, nie ma potrzeby powtarzać tego, co mówią na ten temat kompetentni eksperci.

Co jest właściwą reakcją na kontrowersyjne poglądy? Ignorowanie? Debata? Np. kłamstwo oświęcimskie w wielu krajach jest przestępstwem. David Irving, brytyjski historyk, spędził w więzieniu 10 miesięcy za negowanie Holocaustu.

- W przypadku Irvinga nie mówimy o poglądach - mądrych czy głupich - tylko o negowaniu faktów. To nie ma nic wspólnego z nauką. To ideologia.

Kiedy do Polski przyjeżdża Paul Cameron - psycholog, który na podstawie badań amerykańskiej prasy twierdzi, że osoby homoseksualne żyją krócej, są częściej przestępcami i częściej popadają w nałogi - niektóre uczelnie odmawiają mu możliwości wygłoszenia wykładu. Słusznie?

- A gdyby przyjechał do nas przedstawiciel Al-Kaidy z wykładem?

Al-Kaida jest organizacją przestępczą. Cameron przestępcą nie jest.

- Jeśli potępiamy propagowanie terroryzmu, to konsekwentnie powinniśmy potępiać poglądy propagujące niechęć, nienawiść, dyskryminację pewnej grupy osób. Jeśli przyjmujemy konwencję o prawach człowieka, jeśli zgadzamy się, że wszyscy ludzie mają pewne niezbywalne prawa, że godność ludzka jest wartością fundamentalną - to powinniśmy blokować wszelkie próby podważania tego systemu wartości.

Czyli nie kontrargumentować, nie ujawniać np. nienaukowości metody, którą się posługuje, ale po prostu zamknąć mu usta?

- Absolutnie tak! Leszek Kołakowski mówił: z faszyzmem się nie dyskutuje.

Uniwersytet Warszawski odwołał w 2010 r. konferencję z udziałem australijskiego filozofa Petera Singera na temat praw zwierząt. Powód: niektórzy pracownicy naukowi tej uczelni oburzeni jego poglądami na aborcję i eutanazję zrezygnowali z udziału w debacie. Słuszny bojkot?

- Niesłuszny. Singer nie kwestionuje zasady godności człowieka, autorytetu rozumu i wartości metody naukowej. Jest radykalnym zwolennikiem etyki utylitarystycznej, a utylitaryzm w Polsce ma wyjątkowo złą prasę, zwłaszcza w ortodoksyjnych środowiskach katolickich. Ale z faktu, że ktoś z określonych względów filozoficznych i moralnych akceptuje przerywanie ciąży lub eutanazję, nie wynika, że nie ma prawa wyrazić i uzasadnić swoich poglądów na uniwersytecie. Czyżbyśmy chcieli uczyć na naszych uniwersytetach jednej tylko prawdziwej filozofii i jednej tylko jedynej prawdziwej etyki? Czym innym jest akademicka dyskusja o najbardziej nawet kontrowersyjnych poglądach filozoficznych, a czym innym pseudonaukowa i ideologiczna dyskusja o zboczeniu, jakim jest jakoby homoseksualizm. Jestem pewien, że papież Franciszek nie zaprosiłby do Watykanu Camerona, aby posłuchać jego poglądów na temat homoseksualizmu. Nie należy też, zapraszając takich ludzi na uniwersytet, nadawać ich poglądom pozoru naukowości.

Jak odróżnić poglądy głupie czy fałszywe od poglądów uprawnionych, choć sprzecznych z powszechnie uznanymi?

- Poglądy naukowe mogą być prawdziwe lub fałszywe, ale prawdziwego naukowca charakteryzuje to, że chce dociec prawdy. Jeśli pojawiają się kontrargumenty, to ich nie odrzuca, tylko bada ich wartość. Naukowa debata z pseudonaukowcami głoszącymi nie naukę, ale ideologię to strata czasu. To fanatycy, którzy odrzucają wszystko, co nie potwierdza ich tezy. Z tym właśnie mamy do czynienia w przypadku komisji Macierewicza. Nieprzypadkowo mówi się o "religii smoleńskiej". Nauka traktowana jest tutaj jako narzędzie na usługach wiary.

Ludzie nie mają umiejętności oceny, co jest wiedzą, a co wiarą, jak odróżnić naukę od pseudonauki. Wprowadziliśmy do szkół religię, ale już pod koniec lat 50. wyrzuciliśmy z liceów logikę, która w czasach stalinowskich ratowała nas przed kompletnym ogłupieniem. Logika uczy uporządkowanego myślenia, definiowania pojęć, poprawnego wnioskowania, daje narzędzia do wykrywania błędów w rozumowaniu, technikę uzasadniania przekonań, argumentowania i oceny wartości argumentów.

Ludzie nie umieją sami oceniać, więc biorą na wiarę to, co mówią osoby wskazane jako eksperci przez tych, którym ufają? Jarosław Kaczyński wierzy ekspertom Macierewicza, więc zwolennicy PiS też?

- Zjawisko kierowania się opinią autorytetu jest nieuchronne w świecie wiedzy wąskospecjalistycznej, przy niezwykłym natłoku informacji i opinii. To nie jest złe, pod warunkiem że umiemy odróżnić, kto jest autorytetem, a kto nie, i nie mamy zalewu pseudoekspertów i pseudoautorytetów. Dawniej można było zaufać stopniowi naukowemu, osobie z publikacjami naukowymi z danej dziedziny. Żeby wydać książkę naukową, trzeba było najpierw uzyskać opinie rzetelnych recenzentów. Dziś wystarczy mieć pieniądze na druk książki. Pochlebną recenzję też można kupić. W ten sposób buduje się pseudoautorytet powołujący się na tzw. dorobek naukowy.

Dlaczego środowisko naukowe nic z tym nie robi?

- Nie mamy tego, co Stanisław Lem nazywał kiedyś "dławikiem zła". Nie mamy systemu blokowania i eliminowania niekompetencji i głupoty. Nie tylko w nauce, ale też w polityce i w życiu publicznym. Jest mnóstwo ludzi niekompetentnych, którzy dostają głos i władzę. Poziom prac naukowych dramatycznie spada. Produkujemy magistrów, doktorów hurtowo, byle podnieść statystyki. Jest zjawisko recenzji grzecznościowych: ja tobie, ty mnie. I puszcza się prace poniżej wszelkich standardów. Głupota rodzi głupotę - wśród magistrów, doktorów habilitowanych i profesorów. Ktoś niedawno powiedział: "nieuk habilitowany".

Tracimy zaufanie do autorytetów, nie odróżniamy ekspertów od pseudoekspertów. To tragiczne, bo demokratyczne społeczeństwo opiera się na zaufaniu. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że w Polsce mamy dramatycznie niski wskaźnik zaufania publicznego. 

*Prof. Zbigniew Szawarski - filozof, etyk, przewodniczący Komitetu Bioetyki przy prezydium PAN

Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz