piątek, 6 września 2013

ADRIANA PRODEUS - ZELIG WAŁĘSA

Na pierwszym seansie „Wałęsy” nie było tłumów – widać, że oczekiwanie na ten film łączyło jedynie rodzime środowisko.
Więckiewicz w roli Wałęsy jest tak sugestywny, że można zapomnieć, jak wyglądał pierwowzór, przywołany dopiero w ostatniej scenie filmu: niższy, tęższy, rudy, o pospolitszej twarzy. To jedno z najlepszych wcieleń w kinie ostatnich lat, porównywalne może tylko do Lincolna Daniela Day-Lewisa. Tu także kreacja aktorska działa w służbie mitu, który spaja zbiorową wyobraźnię.

Jak się okazuje na festiwalu w Wenecji: spaja wyobraźnię Polaków, bo na pierwszym seansie, niestety, nie było tłumów – oczekiwanie na Wałęsę łączyło wyłącznie rodzime środowisko. Oglądając ten film tutaj, nie sposób nie ulec wrażeniu, że jego adresatem są, ze względu na walory edukacyjne, głównie polskie szkoły. Przegadane dialogi i obszerne didaskalia czynią z Wałęsy podręcznik do historii najnowszej w wersji rozszerzonej, jako że trwa ponad dwie godziny. Za dużo Wajda chciał w tym filmie upchnąć: i relację z wydarzeń, opowiedzianą drobiazgowo, i zmianę samego Wałęsy – skromnego robotnika, świadomego swojej siły, w zaczadzonego przekonaniem, że czyta w myślach ludu, zarozumiałego lidera. I obraz codzienności, gdy trzydzieści lat po wojnie wciąż nie można dostać igieł, „mleko konsumpcyjne” drożeje w oczach, a cała klatka zbiera się przed telewizorem oglądać Pogodę dla bogaczy.

Obraz nie wydaje się uniwersalny. Odwołuje się do słynnych powiedzonek Wałęsy, rodzajowe smaczki budzą wspomnienia. Jednak sceny, które mają ładunek krytyczny (niemowlę z ojcem w areszcie, milicjantka karmiąca je piersią), są ledwie dotknięte, pretekstowe jak łyżka na łańcuchu u Barei.

Wyraźnie widać, kiedy do głosu doszedł Janusz Głowacki: „Brewki depilowane na kijankę czy zdziwioną”, wyznanie Wałęsy skierowane do Fallaci, że „pokusy są, ale kocha żonę” czy najbrutalniejsza moim zdaniem scena filmu: przeszukania Danuty Wałęsowej po powrocie z odbioru Pokojowej Nagrody Nobla – gdy celniczki znęcają się nad kobietą, rozbierając ją do naga i dosłownie gwałcąc. W sumie nie składa się to jednak na spójny scenariusz.

Wajda chciał oddać Danucie sprawiedliwość, co niestety się nie udało: w natłoku zdarzeń jej rola sprowadza się do zbuntowanej, ale wciąż Matki Polki. Obecność działaczek „Solidarności”: Anny Walentynowicz, Henryki Krzywonos, zostaje odnotowana, lecz nic więcej z niej nie wynika. Najciekawszą partnerką staje się dla Wałęsy Oriana Fallaci, świetnie zgrana przez Marię Rosarię Omaggio – wściekła i pyszna jak on, zdziwiona, jak walcząc z systemem, można przyjąć przydział mieszkania, wypytująca Wałęsę o wierność żonie i jego wizję przyszłego państwa, której wydaje się nie podołać. Sama ich rozmowa wystarczyłaby na cały film. AleWałęsa chce upiec wiele pieczeni na jednym ogniu.

Nucąc piosenki Brygady Kryzys „Czekamy, czekamy, czekamy na sygnał” i Aya RL „bo moja ulica jest w sercu miasta..”, oglądamy płynny montaż archiwaliów z inscenizacją. Gierka „Pomożecie?”, „Pomożemy”, transmisję z pielgrzymki Jana Pawła II, gdy klękano przed telewizorem, obrady Okrągłego Stołu, kiedy Więckiewicz-Wałęsa przemawia zza profilu Mazowieckiego. Rzeczywiście widać tu świetną pracę warsztatową, ale te interludia nie służą dramaturgii, funkcjonują jak dobrze dobrane ilustracje w podręczniku. Wajda zajmuje się też samym sobą jako częścią historii, cytuje Człowieka z żelaza, gdy bohaterowie rozdają ulotki i jedna z nich trafia właśnie w ręce Wałęsy. Niewiele to jednak wnosi. Podobnie jak pędzący wózek z dzieckiem w dniu wybuchu strajku, przywodzący na myśl Pancernik Potiomkin. Zbiór symboli, które wzajemnie odbierają sobie znaczenie.

Wajda nie jest twórcą, który potrafi godzić przeciwieństwa: found-footage, teledysk, humor PRL-u oraz kreowanie narodowego mitu. Wałęsa jest ważny w polskiej rozmowie o historii, lecz w sensie czysto filmowym nie proponuje nic ciekawego. Dokonania, za które można go chwalić, czyli hipnotyczna kreacja głównego bohatera i zręczne manipulowanie archiwami, są już częścią historii – choćby Zeliga Woody'ego Allena z 1983 roku.

Może więc znów zawiniła nasza opieszałość, a film powinien powstać dawno temu? Od momentu, w którym kończy się jego akcja, a Wałęsa został prezydentem, minęło już ponad dwadzieścia lat. Wajda zrobił wtedy Korczaka i skończył się okres jego najlepszych filmów.

Źródło: Dziennik Opinii KP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz