wtorek, 10 września 2013

Piotr Kuczyński - Nie warto wierzyć populistycznym demagogom

Znowu trzeba wrócić do tematu systemu emerytalnego. Na początku muszę napisać coś, co warto zapamiętać, a co mówiłem i będę mówił systematycznie. Materia jest trudna, a populizmu w mediach jest mnóstwo. Zalewa nas jak tsunami. Dlatego też ostrzegam, że jeśli ktoś mówi o „zagrabieniu oszczędności Polaków”, „położeniu łapy na oszczędnościach”, „skoku na kasę” lub używa podobnych określeń, to po prostu nie warto go słuchać. Taki człowiek użyje każdego, nawet najbardziej kłamliwego argumentu, żeby obronić coś, co można nazwać jego ideologią.

Ostatnio klasykiem takiego czarnego PR był Jarosław Gowin, który zapowiadając odejście z Platformy Obywatelskiej, motywował to tym, że decyzje rządu zmieniające system emerytalny doprowadzą do zmniejszenia emerytur milionów (jakżeby inaczej, zawsze są „miliony”) Polaków. To, co poseł Gowin mówił, jest oczywistą nieprawdą, i o tym też warto pamiętać. W niejednej swojej wypowiedzi przedstawiam stan faktyczny, ale jak widać, trzeba to robić bez przerwy. A przecież wydawałoby się, że sytuacja jest oczywista.

Nikt nie wie, jak w ciągu następnych kilkudziesięciu lat będą się zachowywały giełdy i nikt nie wie, jak przyszłe rządy zmienią zasady waloryzacji składek. Najważniejsze jest to, z czego większość Polaków nie zadaje sobie sprawy – w obecnym systemie, jeśli ktoś jest w OFE, to i tak 85 procent emerytury dostawał będzie z ZUS. Tak więc dyskutujemy o kilkunastu procentach składki, które mogą trochę zwiększyć, ale mogą też zmniejszyć wymiar emerytury. Inaczej mówiąc – nikt nie wie i nie będzie wiedział, który system dałby większą emeryturę. Poza tym ta przewaga i tak nie będzie duża – można zapewne mówić o kilku procentach.

Pamiętać też trzeba, że zaproponowane przez rząd zmiany zapewnią korzyści budżetowi, a więc i przyszłym emerytom. Nie będziemy z naszych podatków płacili odsetek od umorzonych obligacji. Przy obligacjach wartych 120 mld złotych, emitowanych w różnych latach przy różnej rentowności, zbierze się zapewne 6-7 miliardów złotych rocznie. Poza tym metoda „suwaka”, czyli stopniowego przesuwania na dziesięć lat przed emeryturą kapitału z OFE do ZUS, też będzie zmniejszała dynamikę zadłużania państwa i płacone pożyczkodawcom odsetki. Przypominam, że te odsetki spłacamy my wszyscy (obecni i przyszli emeryci) z naszych podatków.

Jeśli ktoś mówi, że wie, co zapewni wyższą emeryturę, ZUS czy OFE (tak jak Jarosław Gowin), to albo nie ma zielonego pojęcia o materii, w której się wypowiada, albo po prostu świadomie wprowadza w błąd.

Jest jeszcze inna strona w dyskusji. Niedawno wypowiedzieli się na ten temat były premier Jerzy Buzek i były wicepremier Jerzy Hausner. Oni jednak, krytykując decyzje rządu, nie posługują się populizmem, i to jest duży plus. Poza tym piszą, że czują się współodpowiedzialni za reformę emerytalną z 1999 roku. Takich ludzi warto słuchać, mimo że według mnie nie mają racji. Fraza (za „Rzeczpospolitą”), która brzmi „Pomoże to [zmiana w systemie - P.K.] doraźnie ograniczyć poziom deficytu budżetowego, ale nie gwarantuje w dłuższej perspektywie ani trwałej poprawy stanu finansów publicznych, ani zapewnienia ekonomicznego bezpieczeństwa ubezpieczonych. Jest to zatem propozycja szkodliwa dla polskiej gospodarki”, jest nielogiczna. To, że coś czegoś nie gwarantuje, nie oznacza, że jest szkodliwe.

Nie ma się jednak sensu pastwić nad protestem Jerzego Buzka i Jerzego Hausnera. Warto tylko przypomnieć, że co prawda to za rządów SLD (przy dużej współpracy Jerzego Hausnera) opracowano założenia reformy z 1999 roku (wskutek której emerytury zmalały o około pięćdziesiąt procent), ale w tych założeniach nie było mowy o przymusie ponoszenia ryzyka rynkowego. Była w nich dobrowolność, co kazało zdecydowanie inaczej – bardziej pozytywnie – oceniać reformę.

Potem rząd premiera Buzka doprowadził do sytuacji, która zaowocowała zmianami w 2011 i w obecnym roku. Przyjęte zasady reformy były wręcz chore, a gdyby nie to, że okres przedawnienia zapewne minął, a długi czas (14 lat) uniemożliwia szukania winnych, to można by dochodzić, jak to się stało, że przez pierwsze 4 lata prowizja pobierana od każdej składki wynosiła 10 procent.

Dziesięć procent od przymusowo pobieranych pieniędzy! Jak można określić taką sytuację?

Gdyby nie obawa, że sam wpadnę w kategorię opisaną na początku tekstu, to powiedziałbym, że to był rabunek. Z pewnością jednak było to dawanie OFE nienależnych pieniędzy.

Praktyczny brak zależności reszty wynagrodzenia OFE od zysku – zależało ono prawie wyłącznie od ilości zgromadzonej (przymusowo!) składki – prowadził do sytuacji, w której OFE nawet wtedy, kiedy ponosiły straty, dobrze zarabiały. Nawiasem mówiąc, nadal ma tak być. Poza tym ubytek składki emerytalnej przekazywanej do OFE zasypywany był zwiększającym się długiem Polski. Podsumowując, OFE realizowały dawną, peerelowską zasadę „czy się stoi, czy się leży” wynagrodzenie się należy. To była chora sytuacja i dziwić się należy, dlaczego dopiero w 2011 roku zaczęto ją dostrzegać. Zamiana OFE w normalne, dobrowolne fundusze inwestycyjne tę sytuację uzdrawia.

Czytaj także:
Mączyńska, Oręziak, Kuczyński: Co z tymi OFE?
Źródło: Dziennik Opinii KP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz