Odłożonym skutkiem Wielkiego Kryzysu z 1929 roku było zniszczenie bardzo wątłej równowagi politycznej Wilsonowskiej Europy. Praktycznie nigdzie nie skorzystała z tego lewica, a prawie wszędzie – szczególnie w krajach peryferyjnych albo z innych powodów najbardziej niestabilnych – do władzy prędzej czy później doszły dzięki temu faszyzmy, nacjonalizmy, reakcyjne lękowe autorytaryzmy (czasem podpierające się autorytetem ówczesnego Kościoła katolickiego, a czasami po faszystowsku świeckie). Wszystkie skoncentrowane na delegowaniu wywołanego przez kryzys społecznego pesymizmu, lęku i gniewu na tego czy innego kozła ofiarnego, sąsiada lub mniejszość – przedstawianych jako jedyne przeszkody na drodze odzyskania przez dany naród „godności”, „potęgi”, „suwerenności”, a przede wszystkim nadwątlonego przez rynkowy kryzys dobrobytu.
Jednym z historycznych wyjątków była leninowska partia bolszewików, która już wcześniej zdobyła władzę w Rosji w konsekwencji załamania się dawnego porządku pod ciężarem klęski odniesionej przez armię rosyjską na froncie niemieckim. Czy jednak pucz bolszewików, którzy obalili socjaldemokratyczny rząd Kiereńskiego i rozpędzili Konstytuantę, a następnie ponury cykl wieloletniej wojny domowej i stalinizmu można istotnie nazwać tryumfem lewicowej emancypacji w Rosji? Trwający tam przez następne pół wieku powrót do dzisiejszego miękkiego autorytaryzmu putinowskiego neocaratu, do peryferyjnego ładu społecznego produkującego moskiewskich miliarderów i nędzę prowincji, odbył się po prostu drogą niezwykle okrężną, przez setki milionów ofiar, przez opóźnienie rozwojowe Rosji, zatem trudno to nazwać tryumfem lewicowego modelu zarządzania społecznym gniewem i lękiem. W innych krajach nawet rewolucje po klęskach w I Wojnie Światowej nie dały władzy lewicy. Cykle rozpoczynane przez budapeszteńskie czy wiedeńskie republiki rad kończyły się w najlepszym razie mieszczańską republiką, w najgorszym, zawsze autorytaryzmem prawicy.
Podobnie jest z obecnym kryzysem kapitalizmu. W wyścigu po polityczny laur beneficjentów wywołanego przez ten kryzys społecznego gniewu, lęku i pesymizmu, lewica (zawsze, prawie zawsze) przegrywa w z prawicą. Z prawicą najbardziej ponurą, najbardziej populistyczną, podpartą przez sekularną reakcyjną ideologię „zemsty Boga” udającą religię. Nawet w Norwegii, tym dość egoistycznym Kuwejcie Europy (niedotkniętym ekonomicznie przez obecny kryzys kapitalizmu, ale dotkniętym przez globalną atmosferę gniewu i lęku przez ten kryzys wywołaną), jeśli wierzyć sondażom, po dzisiejszych wyborach socjaldemokraci mogą stracić władzę, a częścią koalicji rządowej stanie się partia Breivika (jedyna, do której Breivik należał), czyli antyimigracyjna Partia Postępu. Przedstawiciele Partii Konserwatywnej, którzy potrzebują sojuszu z prawicowymi populistami, żeby rządzić Norwegią, już zadeklarowali, że „od czasu zamachów Partia Postępu bardzo się ucywilizowała i zrezygnowała z populistycznej retoryki”. To nieprawda. Oczywiście, że władze partii potępiły Breivika i zdystansowały się wobec zamachów, ale antyimigracyjność, antyislamskość, zarządzanie społecznym gniewem i lękiem na sposób reakcyjny i populistyczny, poprzez wskazywanie kozła ofiarnego ludowego lęku, było i pozostało centralnym elementem programu i tożsamości Partii Postępu. A teraz przed tą partią otwiera się perspektywa współrządzenia Norwegią. I wpływ na to ma nie pogarszająca się sytuacja ekonomiczna w Norwegii, bo ta się nie pogarsza, ale otaczająca Norwegię sytuacja globalna, na którą składa się zachwianie „nowego światowego porządku” w świecie arabskim, załamanie się społecznego optymizmu w całej Europie, narastający gniew i lęk, które rozwibrowują umysły globalnego ludu.
Czyżby zatem lewica była beneficjentem rozwoju kapitalizmu, a prawica beneficjentem jego kryzysów? Tak dokładnie jest, przynajmniej jeśli chodzi o lewicę reformistyczną, socjaldemokratyczną, która zdecydowała kiedyś, że nie będzie walczyć z kapitalizmem, ale spróbuje go regulować i równoważyć w wymiarze społecznym i politycznym. Trudno się zatem dziwić, że dzisiaj słabnie, wraz zresztą z liberałami dawnego typu czy konserwatystami spod znaku „społecznej gospodarki rynkowej”, którzy mieli podobne ambicje politycznego regulowania i równoważenia kapitalizmu, co socjaldemokracja.
Popularność haseł redystrybucji, sprawiedliwości społecznej i emancypacyjnych wolności jednostek czy grup społecznych (czyli pakietu socjaldemokratycznej emancypacji społecznej i obyczajowej) jest zawsze konsekwencją optymizmu społecznego, a nie społecznego pesymizmu czy społecznej wkurwy. Społeczny pesymizm czy społeczna wkurwa zawsze (prawie zawsze, z prawidłowością społecznego prawa) promują reakcję.
Lewicowcy pragnący dziś w Polsce wielkiej rewolucji wkurwy muszą zapamiętać, że wielka rewolucja wkurwy zawsze okazuje się kontrrewolucją. Zatem ci wszyscy, dla których nie jest istotne, czego domaga się tłum na ulicy, jakie hasła wykrzykuje, byle by wreszcie jakiś tłum na ulicę wyszedł i „obalił stary świat”, już dziś powinni udać się do Jarosława Kaczyńskiego (chyba że wierzą, iż to Ruch Narodowy albo jakaś inna frakcja posmoleńskiej prawicy obsłuży ich lepiej), gdyż tylko populistyczna, a najlepiej narodowa prawica gwarantuje polityczny sukces w czasach wielkiej wkurwy.
A dla takich jak ja, już raczej „ojców” niż „dzieci”, już raczej Karmazynowów niż Pietii Wierchowieńskich, najtrudniejszy do rozwiązania problem leży raczej w tym, że kapitalizm nie generuje rozwiązania swego własnego kryzysu, wolny rynek nie generuje rozwiązania kryzysu powstałego na wolnym rynku. A jeśli mieszczańska polityka (socjaldemokratyczna, liberalna, sensownie konserwatywna) okaże się na to za słaba, czeka nas w Europie reakcyjny Ragnarok. Nowy wiek żelaza, którego forpocztą jest nie tylko zdobycie, ale i ustabilizowanie władzy na Węgrzech przez Fidesz Orbana (w jego późnej, czysto reakcyjnej formie, gdzie kolejną kampanię wyborczą Orban rozpoczyna na zjeździe węgierskiej mniejszości w Rumunii). W Polsce czeka nas zdobycie i ustabilizowanie władzy przez Kaczyńskiego wraz z najbardziej antychrześcijańską i niereligijną częścią polskiego Kościoła. W każdym innym europejskim kraju czeka nas zmiana proporcji z emancypacji w stronę reakcji. Z antropologicznego (i historycznego) optymizmu, którego beneficjentem zawsze jest lewica (choć także liberałowie i konserwatyści niereakcyjni, uważający za podstawowy cel polityki obniżanie ryzyka społecznego konfliktu związanego z emancypacyjną zmianą), na rzecz prawdziwych beneficjantów społecznego gniewu, którymi w naszej epoce zawsze okazują się reakcjoniści.
Źródło: Dziennik Opinii KP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz