wtorek, 3 września 2013

Halo, tu Ziemia! Kilka słów o "Panu Tadeuszu", czyli polemika z panami Terlikowskim i Karnowskim

Minął już drugi dzień od zdementowania doniesień o tym, że minister Szumilas wyrzuciła z gimnazjalnego kanonu lektur "Pana Tadeusza", ale niektórzy na wyścigi wykorzystują tę nieprawdziwą informację do retorycznych popisów w "nawalance" w szefową MEN: Tomasz Terlikowski (wersja light) pisze o "odcinaniu naszych korzeni", Jacek Karnowski (wersja 18+) o "kulturowej kastracji całych pokoleń". A wszystko to przyprawione oskarżeniami o "kulturkampf" i "depolonizację".
Tytułem wprowadzenia: w sobotę wieczorem gruchnęła w mediach elektronicznych wieść o tym, że “Pan Tadeusz” zniknął z listy obowiązkowych lektur dla gimnazjów – pierwsza napisała o tym “Gazeta Krakowska”, później “newsa” podchwyciły liczne ogólnopolskie serwisy (w tym, przyznajemy się bez bicia, naTemat). 

W niedzielę udało się nam jednak ustalić, że choć jest to informacja w pełni prawdziwa, to wbrew pozorom sensacji nie ma, bo gimnazjaliści nie muszą obowiązkowo czytać naszej narodowej epopei... już od 2009 roku.

Sprawę opisaliśmy my, zrobiła to też m.in. Aleksandra Pezda z “Gazety Wyborczej”, o nieporozumieniu pisano też sporo na Twitterze. Niemniej jednak, lawina ruszyła – informacja zaczęła żyć własnym życiem. Nie pomogło nawet wtorkowe dementi ministerstwa. Błędnie interpretując oryginalny tekst “Gazety Krakowskiej”, niektórzy niechętni rządowi komentatorzy szybko dośpiewali sobie, że rzekome zmiany na liście lektur to najnowsze dzieło obecnej minister edukacji Krystyny Szumilas. No i się zaczęło.

Kastracja, depolonizacja, kulturkampf
– Gdzie wychowywała się minister Krystyna Szumilas, jakie lektury czytała? Może „Krótką historię WKP(b)”? To ostateczna czara goryczy, która powinna skutkować odwołaniem minister edukacji – irytował się Antoni Macierewicz w niedzielnym wywiadzie dla portalu niezalezna.pl mówiąc otwarcie o “kulturkampfie”.

– Krystyna Szumilas, a dowodów na to mamy aż nadto, nie powinna nazywać się ministrem edukacji, ale ministrą ciemnoty narodowej – pisze we wtorkowej“Rzeczpospolitej” w tekście "Odcinanie korzeni" Tomasz Terlikowski. Publicysta sugeruje też, że za domniemaną decyzją Szumilas stoi zamysł, “
by uformować w szkołach ludzi pozbawionych korzeni, zdepolonizowanych”.


TOMASZ TERLIKOWSKI
rp.pl
Efekt jest zaś taki, że nasze dzieci (jeśli sami nie zorganizujemy dla nich kompletów, które mogą zresztą sprawić, że wiedząc za dużo, kiepsko wypadną w zestandaryzowanych testach), stracą zdolność rozumienia sporej części naszej tradycji kulturowej. Bez romantyzmu i Sienkiewicza nie da się też zrozumieć wielu wyborów politycznych i społecznych, jakie podejmowano w ostatnich dwóch stuleciach naszej historii. CZYTAJ WIĘCEJ

Ten sam temat Tomasz Terlikowski poruszał dzień wcześniej w czasie dyskusji w “Klubie Ronina” (cykl dyskusji). Wtórował mu wówczas Jacek Karnowski, który (jak pisze wpolityce.pl) w kontekście “Pana Tadeusza” mówił o “celowym działaniu środowisk liberalnych polegającym na niszczeniu romantycznego kodu kulturowego Polaków”. – Metodą na zredukowanie Polski jest kulturowa kastracja całych pokoleń – grzmiał Karnowski.

Antoniego Macierewicza, polityka zajętego swoimi codziennymi obowiązkami, można tłumaczyć tym, że w niedzielę sprawa była świeża i nie wszyscy mieli szansę ją zweryfikować. Dziwi jednak, iż panowie Terlikowski i Karnowski, w końcu zawodowi dziennikarze, mimo upływu czasu wciąż powtarzają wyssaną z palca informację o rzekomej winie pani Szumilas i na tej podstawie formułują ostre tezy o celowym działaniu służącym “kulturowej kastracji”.

Na marginesie przyznam, że ta barwna falliczna metafora wprawia mnie w pewne zakłopotanie: bo jeśli konsekwentnie się jej trzymać, uznając że usuwanie “Pana Tadeusza” to “kastracja”, to nasuwa się pytanie: do czego właściwie wiedziony krasomówczą swadą Karnowski porównuje naszą narodową epopeję?

To wina PO!
Ale żarty na bok. Bo już słyszę głosy mówiące, że tezy Karnowskiego, Macierewicza czy Terlikowskiego mogą być prawdziwe niezależnie od tego, że osobą, która usunęła “Pana Tadeusza” z gimnazjów nie jest akurat pani Szumilas. Bo przecież, skoro decyzję o wprowadzaniu nowej podstawy programowej podjęto w roku 2009, łatwo jest sprawdzić, że stać za tym musiała poprzednia (również platformerska) szefowa MEN, czyli Katarzyna Hall. Tak więc równanie się zgadza: “kulturalne kastrowanie” to wina PO. 

Pytanie tylko, czy nawet w takim przypadku wnioski prawicowych komentatorów są słuszne: czy rzeczywiście za majstrowaniem przy liście lektur obowiązkowych stoi przede wszystkim nikczemny zamiar platformerskich kosmopolito-kastratorów, którzy chcą “niszczyć romantyczny kod kulturowy” młodych Polaków? A może to po prostu chodzi tu o… hmmm… rzeczywistość XXI wieku?

Halo! Tu Ziemia!
Środowisko nauczycieli od lat głowi się nad tym, jak skłonić współczesną młodzież, nieustannie podpiętą pod Facebooka, wiszącą na telefonie, bombardowaną tysiącami medialnych i reklamowych komunikatów, do skupienia uwagi na nauce. Problem ten szczególnie dotyka polonistów, którzy w erze audiowizualnej rewolucji muszą zachęcić młodych do podróży po “galaktyce Gutenberga”. 

Dyskusja na ten temat jest szalenie ciekawa, ważna i… skomplikowana. Bo jak przekazać dzieciakom podstawową wiedzę o naszej kulturze, nie mając jednocześnie realnej możliwości skłonienia młodych np. do czytania całej “Trylogii”? Eksperci, jak prof. Witold Bobiński, z którym rozmawiałem w niedzielę, nie mają bowiem żadnych złudzeń, że dziś szkolny przymus lektury tak długich tekstów (czy nam się to podoba, czy nie) jest po prostu fikcją.


PROF. WITOLD BOBIŃSKI
polonista
Chodzi o to, by nauczyciel omawiał mniejszą liczbę lektur, ale robił to lepiej, dokładniej, ciekawiej, atrakcyjniej, np. wprowadzając fragmenty filmowe czy prowadząc z uczniami dyskusje. Lepiej omawiać mniej, ale rzetelnie, niż tylko udawać, że czyta się dużo. CZYTAJ WIĘCEJ

I to jest temat do rozmowy! Pomówmy o gimnazjalnych i maturalnych testach, doborze lektur, miejscu "romantycznego kodu" w nowoczesnym wychowaniu, sposobach na uatrakcyjnienie zajęć, o konkretnych pomysłach i rozwiązaniach, które odciągną młodych od marnowania czasu na Facebooku czy oglądania głupawych seriali. 

Bo to, wydaje mi się, (wbrew intencji niektórych prawicowych publicystów, postrzegających świat jako arenę walki między “cywilizacją śmierci” a “polskością”, w której nie tylko Kaczyński i Tusk, ale nawet Mickiewicz i Agata Christie obsadzani są w rolach bojowników obu stron) są realne wyzwania. I to wyzwania przekraczające horyzont konfliktu PO-PiS – bp każdy przyszły, nie tylko platformerski minister edukacji, będzie musiał się z nimi zmierzyć.

Odgórne zadekretowanie, że czternastolatek ma przeczytać całą “Trylogię” i znać na pamięć “Pana Tadeusza” nic tu nie pomoże. Orbitującym w oparach konserwatywno-romantycznych złudzeń o tym, gdzie leży główny problem dzisiejszej edukacji, zasugeruję nieśmiało: zejdźmy na Ziemię.

Źródło: naTemat.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz