Niepomna tego, że wszystko, co trąci korupcją polityczną - w tym przypadku handel posadami w zamian za poparcie - dewastuje życie publiczne i niejedną już partię czy polityka słusznie skompromitowało.
Poseł PO obiecuje delegatowi na regionalny zjazd partii, że kandydat na stanowisko szefa regionu może mu załatwić pracę w spółce, o ile delegat na niego zagłosuje. Kandydat ten, Jacek Protasiewicz, ostatecznie wygrywa z Grzegorzem Schetyną. I wtedy nagle wychodzi na jaw nagranie, które ten handel przedstawia w całej krasie.
Skandal z nagraniem ukazuje kilka rzeczy, jedną gorszą od drugiej.
Po pierwsze - co nie nowina - że politykę partyjną wielu traktuje jako dostęp do intratnych posad.
Po drugie - że nikogo to nie bulwersuje. Rzecznik rządu z rozbrajającą szczerością wyznaje, że wciąż przychodzą do niego w takich sprawach, ale petenta nie przegania, lecz kieruje do właściwej komórki partyjnej: "Jesteś z Dolnego Śląska. Jeśli szukasz pomocy, masz tam Schetynę, masz Protasiewicza".
Paweł Graś wprawdzie mówi: "Chłopie, to nie jest biuro pośrednictwa pracy", ale w gruncie rzeczy zaświadcza, że tak właśnie jest, tylko że petent przyszedł do niewłaściwego pokoju w tym "biurze".
Po trzecie - że demokratyczny wybór można próbować obalić za pomocą intrygi.
Platformę kompromituje zarówno kupowanie poparcia za przyzwoleniem partyjnych dygnitarzy, jak i prowadzenie walki wewnątrz partii nieczystymi metodami. Nagrywanie chyłkiem demaskuje bowiem nie tylko proceder przypodchlebiania się partyjnym bonzom dla zdobycia posad, ale także - samych szeregowych uczestników tego procederu. Dobrze wiedzą, że sprawa, w której biorą udział, jest śmierdząca. Inaczej by jej nie ujawniali w celu zaszkodzenia przeciwnikowi. A na co dzień takie rzeczy załatwia się pewnie po cichu.
Nawet jeżeli tę aferę sprowokowali przegrani schetynowcy - to i tak obnaża ona polityczne brudy w partii, która się od takich praktyk odżegnywała. Tapla się w nich ochoczo i na własną zgubę.
Skandal z nagraniem ukazuje kilka rzeczy, jedną gorszą od drugiej.
Po drugie - że nikogo to nie bulwersuje. Rzecznik rządu z rozbrajającą szczerością wyznaje, że wciąż przychodzą do niego w takich sprawach, ale petenta nie przegania, lecz kieruje do właściwej komórki partyjnej: "Jesteś z Dolnego Śląska. Jeśli szukasz pomocy, masz tam Schetynę, masz Protasiewicza".
Paweł Graś wprawdzie mówi: "Chłopie, to nie jest biuro pośrednictwa pracy", ale w gruncie rzeczy zaświadcza, że tak właśnie jest, tylko że petent przyszedł do niewłaściwego pokoju w tym "biurze".
Po trzecie - że demokratyczny wybór można próbować obalić za pomocą intrygi.
Platformę kompromituje zarówno kupowanie poparcia za przyzwoleniem partyjnych dygnitarzy, jak i prowadzenie walki wewnątrz partii nieczystymi metodami. Nagrywanie chyłkiem demaskuje bowiem nie tylko proceder przypodchlebiania się partyjnym bonzom dla zdobycia posad, ale także - samych szeregowych uczestników tego procederu. Dobrze wiedzą, że sprawa, w której biorą udział, jest śmierdząca. Inaczej by jej nie ujawniali w celu zaszkodzenia przeciwnikowi. A na co dzień takie rzeczy załatwia się pewnie po cichu.
Nawet jeżeli tę aferę sprowokowali przegrani schetynowcy - to i tak obnaża ona polityczne brudy w partii, która się od takich praktyk odżegnywała. Tapla się w nich ochoczo i na własną zgubę.
Źródło: Wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz