niedziela, 13 października 2013

"Referendum to rozgrywka między partiami" [KOMENTARZE]

13.10.2013
 Drukuj
Warszawa w dniu referendum - komisja do głosowania w gimnazjum na ul. Świętokrzyskiej 18a.
Warszawa w dniu referendum - komisja do głosowania w gimnazjum na ul. Świętokrzyskiej 18a. (Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)
Prof. Jałowiecki: Wejście PiS zaszkodziło, bo zaczęła się walka między PO a PiS. A tu przecież nie o to chodziło. Flis: zwolennicy prezydent zrozumieli reguły gry. Biskup: wszystkie strony mogą odtrąbić sukces. Prof. Czapiński: Warszawa utopiła kilka milionów na zabawy polityków
Nie wierzyłem w powodzenie referendum

Prof. Bohdan Jałowiecki, socjolog miasta, Uniwersytet Warszawski: 

- Nic nie wiemy praktycznie, dlatego że błąd sondażu wynosi dwa punkty procentowe. Może pójść w jedną lub druga stronę. Jeżeli utrzyma się ten wynik, to oznacza, że cała machina zniechęcająca poszła w ruch i to zniechęcanie się w jakiś sposób udało, ale nie tylko. Ludzie są leniwi i niechętnie chodzą na wybory.

Na pewno nie można powiedzieć, że ci co nie poszli, to zwolennicy pani prezydent Gronkiewicz-Waltz i PO. Duża część z tych, co została w domach, w ogóle nie chodzi na wybory i nie interesuje się sprawami publicznymi. Referendum zaszkodziło też wejście do gry PiS, bo sprawa zrobiła się rozgrywką między PO a PiS. A tu przecież nie o to chodziło.

Chodziło o ty, czy pani Hanna Gronkiewicz-Waltz jest kiepskim prezydentem. Circa jedna trzecia mieszkańców powiedziała jej "veto". To dość dużo. To poważne ostrzeżenie. Liczba tych, którzy głosowali za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz, 93,8 proc., jest bardzo dużo, większa niż w innych referendach lokalnych. To pokazuje, że ci którzy się zdecydowali pójść, są prawie jednomyślni.

Nie wierzyłem w powodzenie referendum. Mam więc pozytywne wrażenie. Myślałem, że frekwencja będzie mniejsza.

Flis: Przyrost przeciwników nie jest zbyt duży, to około 3 proc.

Jarosław Flis, socjolog i politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego: 

- Bez wątpienia jest to porażka inicjatywy referendum. Te wyniki oznaczają jedno: zwolennicy Hanny Gronkiewicz-Waltz zrozumieli reguły gry i nie poszli do urn.

W czasie wyborów samorządowych z 2010 roku przeciwko Hannie Gronkiewicz-Waltz głosowało 22 proc. uprawnionych do udziału w głosowaniu. Wyniki dzisiejszego referendum oznaczają, że przeciwko prezydent stolicy, czyli za jej odwołaniem, było około 25 proc. wszystkich uprawnionych do udziału w referendum.

Nie jest to więc jakaś porażająca liczba; skala zniechęcenia rządami Gronkiewicz-Waltz nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, przyrost przeciwników nie jest zbyt duży, to około 3 proc. Z kolei zwolenników nie da się policzyć, ponieważ procedura referendum w sprawie odwołania włodarza miasta nie zachęca do głosownia jego zwolenników, a nawet można powiedzieć, że ich do tego zniechęca.

Liczba przeciwników Hanny Gronkiewicz-Waltz wzrosła, ale nie jest to jakiś znaczący wzrost; ta jedna czwarta warszawiaków, która chce jej odwołania, to spora liczba, która skłania do większego wysiłku i myślenia, jak im wyjść naprzeciw, natomiast jak widać nie jest to liczba wystarczająca do tego, by doprowadzić do usunięcia prezydent.

Blisko 94 proc. warszawiaków, którzy zagłosowali za odwołaniem prezydent, to będzie teraz na pewno argument wykorzystywany przez opozycję. Trzeba jednak mieć świadomość, że jest on skutkiem takiej, a nie innej procedury, zgodnie z którą zwolennikom nie opłaca się iść do głosowania.

Trzeba też zwrócić uwagę, że wyniki referendum mogą też być skutkiem ogólnej atmosfery, jaka się wokół niego wytworzyła. Być może ta dynamika, zgodnie z którą przestało ono być referendum lokalnym, a stało się wydarzeniem o charakterze ogólnopolskim, testem siły na linii rząd - opozycja, zniechęciła do udziału w nim także część osób, którym rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz się nie podobają.

Być może, gdyby to referendum nie miało charakteru ogólnopolskiego wydarzenia politycznego, wzięłoby w nim udział więcej osób. A tak, ponieważ ono miało jednak wyraźny kontekst polityczny i stało się elementem gry na linii rządzący - opozycja w kraju, to stało się tak, jak się stało.

Przykładem może być postawa SLD, który oczywiście nie miałby nic przeciwko odwołaniu prezydent Gronkiewicz-Waltz, ale pod warunkiem, że nie stałoby się to wielkim tryumfem PiS.


Biskup: Ta frekwencja to dla PO wręcz czerwona kartka.

Dr Bartłomiej Biskup, politolog, UW: - Jesteśmy blisko granicy, ale jeżeli ten wynik się utrzyma, to wszystkie strony mogą odtrąbić sukces. Referendum jest co prawda nieważne, ale frekwencja i mobilizacja były duże. Jednak ok. 350 tys. ludzi poszło do urn i w miażdżącej większości byli za odwołaniem pani prezydent. Z drugiej strony, jeżeli zwolennicy PO posłuchali premiera, prezydenta i nie poszli, to świadczy to o tym, że PO ma wciąż duże poparcie w Warszawie. Oczywiście nie szedłbym w interpretację, że wszyscy, którzy nie poszli to są zwolennicy PO, bo tak zdecydowanie nie było. Niemniej strategia zniechęcania swoich zwolenników, która przecież była dosyć kontrowersyjna, zdała egzamin.

Natomiast zwolennicy referendum też mogą mówić o sukcesie, bo najpierw zebrali podpisy, zmobilizowali rzesze warszawiaków. I - co też nie jest bez znaczenia - dzięki temu referendum kilka rzeczy się w Warszawie zadziałało, doznały przyspieszenia.

Przed chwilą słyszałem Andrzeja Halickigo mówiącego, że ta frekwencja to żółta kartka dla PO. Ja powiedziałbym, że wręcz czerwona. Samo rozpisanie referendum i zebranie podpisów to była już żółta kartka, a teraz to już czerwona, bo ten wynik jest miażdżący. Mówi nam, że nie można działać w oderwaniu od społeczeństwa, od rzeczywistości, bo bardzo łatwo można władzę stracić. To jest też pytanie, kogo wystawiać w przyszłorocznych wyborach. Czy na pewno powinna to być Hanna Gronkiewicz-Waltz? Na pewno jej zmiana wizerunku wiarygodna nie jest, bo to się dzieje w zbyt szybkim tempie. Do tego jeszcze dochodzi to, że głupio będzie zachęcać ludzi do głosowania i zwiększenia frekwencji, jak się teraz zniechęcało. Te działania taktyczne mogą mieć dalekosiężne skutki. PO ma trudny orzech do zgryzienia.

Z kolei prezes Jarosław Kaczyński po tym referendum dowiedział się, że w stolicy jest pewien potencjał antyplatformiany. Ale też się dowiedział, że nie jest w Warszawie takim guru, że jego kampania nie porwała tłumów. Dla niego też to jest taka nauczka, że nie wszystko jest takie proste i oczywiste.

Czapiński: Nie obawiam się o losy Hanny Gronkiewicz-Waltz w wyborach samorządowych

Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, UW: - W piątek przewidywałem, że będzie 28 proc. i tak wyszło. Balansowało to referendum na krawędzi. Uważam, że pieniądze zostały utopione. Ale nawet, gdyby było powyżej 29 proc., upierałbym się, że Warszawa utopiła kilka milionów na zabawy polityków. Bo tak to wyglądało.

Ten wynik to jest kolejne ostrzeżenie. Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna kontynuować styl, który zapoczątkowała, kiedy okazało się, że zebrano odpowiednią liczbę podpisów za referendum.

Liczba głosujących za jej odwołaniem nie dziwi mnie, bo taka jest natura tego typów referendów. Idą ci, którzy mają dosyć włodarzy. Obowiązuje zasada: motywacja negatywna jest silniejsza od motywacji pozytywnej. Łatwiej jest wygonić kogoś z domu, gdy zaciska ze złości zęby, niż zachęcić do wyjścia na głosowanie kogoś, kto nie pała może specjalna miłością, ale też nie wkurza się na rządy lokalnych władz. Na zniechęcenie ludzi, by pójść na referendum mogło mieć wpływ wejście do gry prezesa Jarosława Kaczyńskiego, ale też apel premiera i prezydent, by je zbojkotować. Pamiętajmy, że Warszawa jest matecznikiem PO. To nie jest Rzeszów. Platformie co prawda posypało się w całym kraju, także ubyło zwolenników w Warszawie. Ale wciąż to jest uszczerbek niewystarczający do tego, by tu tryumfowały partie opozycyjne, które się wyraźnie opowiedziały za zrzuceniem Hanny Gronkiewicz-Waltz z fotela prezydenta miasta. Gdyby pani prezydent nie kontynuowała nowego stylu rządzenia, którzy widzieliśmy w ostatnich trzech miesiącach, to odbije się to oczywiście na wyniku przyszłorocznych wyborów. Ale nie obawiałabym się o losy pani Hanny Gronkiewicz-Waltz w wyborach samorządowych. Z obietnic złożonych przed referendum się nie wycofają, bo szefostwo PO i sam Donald Tusk zdają sobie sprawę z tego, jak ważna jest Warszawa. 


Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz