Ilu z was było molestowanych seksualnie w dzieciństwie? Nikt? Na pewno? Ale tak szczerze, z ręką na sercu. Zastanówcie się dobrze. Nie spotkaliście nigdy ekshibicjonisty w drodze do szkoły? Nie dotykał was wujek, kolega, starszy brat? Nie uwiódł nauczyciel czy wychowawca na koloniach? Nic z tych rzeczy, naprawdę?
Tak, wiem. To oczywiście nie jest żadne molestowanie. Ekshibicjonista stał w parku przez kilka lat. Wszystkie dzieciaki się z niego śmiały. Wujek trochę przesadził, ale krzywdy nikomu przecież nie zrobił. A wychowawca na koloniach to się po prostu zakochał.
O pedofilii i nimfofilii – czyli skłonności mężczyzn do dziewczynek będących na pograniczu wieku dziecięcego i młodzieńczego – pisałam wcześniej już kilkukrotnie, bez szczególnego odzewu. Wiele razy starałam się też rozmawiać o własnych doświadczeniach z przyjaciółmi i dalszymi znajomymi, ale nigdy nie udało mi się wzbudzić większego zainteresowania.
To prawda. Nie zostałam specjalnie skrzywdzona. Miałam dwanaście lat, kiedy zakochałam się w nauczycielu. Dość szybko odkryłam, że jemu również nie jestem obojętna. Przez rok spotykaliśmy się ukradkiem, najczęściej niewinnie spacerując i trzymając za ręce, czasem się całowaliśmy, kilka razy włożył mi ręce pod koszulkę i w spodnie. Tyle. Nic specjalnego. Żadnych perwersji, gwałtów, żadnej brutalnej przemocy. Wierzyłam głęboko, że ów nauczyciel szczerze mnie kocha. Czułam się doceniona, wyróżniona i bardziej dojrzała od koleżanek. Dopiero wiele lat później zdałam sobie sprawę, co się właściwie zdarzyło.
Mam prawie czterdzieści lat i do tej pory śni mi się tamten mężczyzna. Budzę się w nocy zlana zimnym potem. Fizycznie nie spotkała mnie żadna krzywda, ale erotyczny związek z dorosłym człowiekiem był dla mnie zbyt dużym psychicznym obciążeniem.
Nie potrzebuję psychologa, terapii ani przerabiania minionej traumy. Chciałam tylko porozmawiać.
Najchętniej z przyjaciółmi z dzieciństwa. Tymczasem to właśnie okazało się zupełnie niemożliwe. Wszelkie próby poruszenia drażliwego tematu spalały na panewce.
„No co ty?”, wołali znajomi. „Niemożliwe…”. Niektórzy dodawali: „W sumie to nic złego ci przecież nie zrobił”. I na tym konwersacja się kończyła. Jedna z dawnych koleżanek przyznała po krótkim namyśle, że miała podobne doświadczenia. Z tym samym nauczycielem. Nie widziała jednak najmniejszego powodu do oburzenia. Do tej pory szczerze się z nim przyjaźni, kilka lat temu zaprosił ją nawet na ślub, a później na chrzciny swojego dziecka. „To nie była przemoc”, powiedziała. „Sama tego chciałam”.
99% przypadków czynnej pedofilii dotyczy mężczyzn, a ich ofiarami padają dwukrotnie częściej dziewczynki niż chłopcy. Statystyki policyjne mówią, że aż 20% dzieci jest wykorzystywanych seksualnie. To bardzo dużo. Rzeczywista skala problemu wydaje się jednak jeszcze większa. Śmiem twierdzić, że prawie każde dziecko spotkało się co najmniej raz w życiu z przemocą seksualną, choć większość z nas całkowicie wypiera ten fakt ze świadomości.
Oczywiście nie każdy kontakt erotyczny z dorosłym musi prowadzić do traumy. Również nie każdy dorosły wchodzący w dwuznaczną relację z nieletnim jest dotknięty pedofilią w znaczeniu medycznym. W takich sytuacjach mówi się o zachowaniach zastępczych kobiet lub mężczyzn, którzy z jakichś przyczyn nie mogą rozładować popędu lub zaspokoić potrzeb emocjonalnych w normalny sposób. Wykorzystują więc naiwne, ufne i podporządkowane woli dorosłych dzieci.
Kwestia wydaje się tym bardziej złożona, że niektóre trzynasto- czy nawet dwunastoletnie dziewczynki robią wrażenie dojrzalszych zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie od swoich piętnastoletnich koleżanek. W takich wypadkach arbitralnie ustalona granica wieku, poza którą kontakty seksualne są dozwolone, wydaje się mało przekonująca. Zagadnienie jest więc delikatne i skomplikowane, zwłaszcza w przypadku związków dorosłych z nastolatkami.
Jedna z moich dawnych nauczycielek przyznała, że wiedziała o moim związku z jej kolegą z pracy. Kiedy spytałam, dlaczego nie interweniowała, odpowiedziała, że obawiała się wyrządzić mi krzywdę. „Zrobiłaby się afera”, tłumaczyła. „Trzeba by rozmawiać, prać publicznie brudy. Chyba byś tego nie chciała?”. Tak sobie myślę, że właśnie bym chciała. Może nie miałabym teraz sennych koszmarów.
Problem przemocy seksualnej w rodzinie, szkole, w Kościele dotyczy wszystkich dzieci.
Właśnie dlatego, że są od dorosłych słabsze, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. W świetle prawa zgoda dziecka na kontakty seksualne nie ma najmniejszego wpływu na ocenę postępowania dorosłego. Jednak żadne, najsurowsze nawet prawo nie ochroni najmłodszych, jeśli sami nie nauczymy się rozpoznawać problemu i mówić o nim wprost.
Źródło: Dziennik Opinii KP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz