czwartek, 17 października 2013

"Wizyta L. Kaczyńskiego w Katyniu nie miała rangi oficjalnej. Musi to być w historii zapisane". Premiera "Smoleńska" Teresy Torańskiej

Piotr Markiewicz
Makieta Polski rozpołowiona skrzydłem Tu-154
Makieta Polski rozpołowiona skrzydłem Tu-154 ($Fot. Micha epecki / Agencja Gazeta)
"Wie pani, co było w tej katastrofie najstraszniejsze? Że Rosjanie, nie pamiętam dokładnie kiedy, pytali nas, czy chcemy skorzystać z pomocy ich nawigatorów, którzy pomogą naszym pilotom w lądowaniu. To pytanie przesłaliśmy do Warszawy. Odpowiedziano, że nie" - opowiada Teresie Torańskiej amb. Jerzy Bahr. - Wizyta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu nie miała rangi oficjalnej. Musi to być w historii zapisane - zaznacza z kolei Paweł Kowal. Wkrótce premiera długo oczekiwanej, ostatniej książki dziennikarki - "Smoleńska".
"Teraz zaś, opłakawszy swych bliskich, rozejdźcie się" - pisze we wstępie swojej ostatniej książki Teresa Torańska. "Smoleńsk", długo oczekiwana, nieukończona ostatnia książka jednej z najwybitniejszych polskich reportażystek, to zbiór 32 rozmów o katastrofie Tu-154m w 2010 roku pod Smoleńskiem. Katastrofie, której nie przeżył żaden z 96 pasażerów - m.in. prezydent Polski z małżonką, wielu parlamentarzystów, polityków oraz cywilów.


O swoich uczuciach, odczuciach, wrażeniach i domysłach opowiadają Torańskiej rodziny ofiar, ich przyjaciele, organizatorzy delegacji oraz najwyższe osoby w państwie, np. Bronisław i Anna Komorowscy, Paweł Kowal, Adam Hofman, Ewa Komorowska, Jerzy Bahr, Radosław Sikorski i Ewa Kopacz.

"Czy trzeźwość w żałobie praktykowana w starożytnych Atenach ma szansę przyjąć się w Polsce?" - zastanawia się Teresa Torańska.

Tragedia

Z rozmów prowadzonych przez Torańską, wyłania się całościowy obraz katastrofy - od organizacji lotu, atmosfery politycznej panującej w Polsce, intencji, poprzez sam moment katastrofy, aż po podziały, które nastąpiły w jej wyniku.

Pierwszą rozmową jest wywiad z Jerzym Bahrem, w latach 2006-2010 ambasadorem Polski w Rosji. Dyplomata był jedną z osób oczekujących na lotniku Siewiernyj na samolot prezydencki.

Opowiada: "Stałem na lotnisku Siewiernyj i jak zwykle przyglądałem się ludziom. (...) Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani.

Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie "przysiąść z wrażenia". Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu. Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty. - Coś się stało! - krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot. Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim!

Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać. Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. Jak podczas zbierania ziemniaków. Na polu, jesienią. Pytają mnie często, co zrobiło największe wrażenie. To!"


"Bater, k...a, nie zawracaj mi dupy!"

Jedną z osób, które jako pierwsze dowiedziały się o katastrofie, był - obecny na miejscu - dziennikarz (wówczas) stacji Polsat News, Wiktor Bater. To on jako pierwszy w polskich mediach poinformował o wypadku. Z - jak opowiada - wiarygodnego źródła, dowiedział się o wypadku i razem ze swoim przełożonym w kraju zadecydowali o przekazaniu tej informacji widzom.

"Ale mimo wszystko chciałem to potwierdzić. Była tam konsul Longina Putka, która zajmowała się Polonią i przygotowywała od strony polonijnej tę imprezę. Podchodzę do niej i pytam: - Słyszałaś już? - O czym? - Spieprzył się rejs numer jeden! A ona: - Co ty chrzanisz?! Czyli Longina Putka nie wie nic. Ale widzę, że zatrzęsła się, coś musiała podejrzewać, może coś zauważyła, w każdym razie coś jej po głowie chodziło. Mówi do mnie: - Dzwoń do Staszka. To jest radca ambasady. - Ale ja nie mam telefonu. - Dam ci. Dzwonię do Staszka. A on, roztrzęsiony: - Bater, kurwa, nie zawracaj mi dupy, cześć! Rozłączył się. I to była TA informacja. Radca Staszek normalnie nigdy by sobie nie pozwolił na taki tekst"

Wszyscy, którzy mówią Torańskiej o pierwszych kilkudziesięciu minutach po wypadku, podkreślają jedno: najgorsze było to, że nie wiadomo było, kto zginął w katastrofie. "Dziennikarze wtedy decydowali o życiu i śmierci" - opowiada ambasador Bahr. Z kolei Paweł Kowal, wówczas prominentny polityk Prawa i Sprawiedliwości, były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, który miał znaleźć się na pokładzie razem z prezydentem, przypomina dziesiątki telefonów, które odbierał po katastrofie. "Ludzie zachowują się absurdalnie. Dzwonią od kogoś, o kim sądzą, że nie żyje, i wybuchają płaczem, kiedy słyszą, że żyje".


"Wyścig" do Smoleńska

Torańska próbuje też odtworzyć ze swoimi rozmówcami jak wyglądał - wzbudzający wiele kontrowersji - istny "wyścig" po katastrofie do Smoleńska. W wielu relacjach pojawiały się zarzuty, że premier Donald Tusk chciał jak najszybciej znaleźć się na miejscu katastrofy, żeby... wygrać całą sytuację PR-owo. Pojawiał się dodatkowo zarzut, że w drodze na lotnisko Siewiernyj, ekipa szefa rządu celowo spowalniała kolumnę, którą podróżował Jarosław Kaczyński wraz ze współpracownikami.

Ambasador Bahr podkreśla, że dla niego oczywiste było, kto miał się pojawić pierwszy na miejscu - ten, kogo zaplanowali gospodarze.

Jacek Najder, ówczesny wiceminister spraw zagranicznych, opowiada zaś: "Nie wiem nic o tym, żeby ktokolwiek w jakikolwiek sposób wywierał presję na stronę rosyjską w celu spowolnienia ich przejazdu. I sądzę, że nikt rozsądny nie mógł nawet wymyśleć takiego scenariusza, ponieważ koszty działań tego rodzaju byłyby ewidentne. Sądzę, że zadziałał tu bardzo prosty mechanizm. Z całym szacunkiem dla pana prezesa Kaczyńskiego - kolumna z premierem miała priorytet i policjarosyjska to respektowała. I jakkolwiek to sucho brzmi, sądzę, że taka jest logika w każdej służbie, która ma doprowadzić VIP-a na miejsce. A to premier jest VIP-em. Tyle."

Uścisk Putina

Na miejscu katastrofy premier Tusk spotkał się z Władimirem Putinem (wtedy - premierem Rosji). To wtedy miejsce miała scena, której opozycja do dzisiaj nie może zapomnieć Donaldowi Tuskowi - nad szczątkami polskiego samolotu premier Rosji objął premiera Polski. Jerzy Bahr:

"To straszne draństwo, żeby w uścisku Putina dopatrywać się czegoś innego niż wyrażenie współczucia. Gest Putina był jak najbardziej na miejscu, był ludzkim odruchem. Tusk, kiedy podchodził do wraku, słaniał się na nogach. Był kompletnie zdruzgotany"

Gdy na teren katastrofy została wpuszczona delegacja Jarosława Kaczyńskiego, w namiocie rozstawionym na terenie lotniska trwało spotkanie Tuska z Putinem. Według relacji, został zaproszony przez Władimira Putina i premiera Tuska (któremu miało zależeć, aby nie "powstało wśród Rosjan wrażenie istnienia dwóch Polsk") do namiotu. Odmówił. Zresztą, co relacjonuje z kolei Paweł Kowal, sam Putin rozumiał tę odmowę ("To tylko u nas robiono z tego sprawę").

Kowal zwraca też uwagę, że prezydent Federacji Rosyjskiej po katastrofie zachowywał się profesjonalnie - miał rozumieć, że to, jak okaże szacunek głowie obcego państwa, która zginęła na terenie Rosji, będzie wpływało na to, jak będzie odbierany jako głowa państwa. "Dla niego - wyczułem - Lech Kaczyński od momentu śmierci był prezydentem Polski bez żadnych przymiotników, dodatków i mrugnięć" - opowiada Kowal.

Jarosław

"Jarosław jako jedyny z nas nie rozsypał się emocjonalnie. Zobaczyłem w nim bardzo silnego człowieka, który analizuje sytuację, ocenia, planuje. Tragedia osobista nie odebrała mu umiejętności analitycznego rozumienia tej tragedii" -tak o Jarosławie Kaczyńskim mówi Joachim Brudziński. Według wielu relacji, prezes Prawa i Sprawiedliwości z jednej strony niezwykle mocno przeżył katastrofę, z drugiej - trzymał emocje na wodzy.

Jakie więc emocje ma Kaczyński wobec Tuska? "To nie jest nienawiść. To jest jeden wielki ból. On ma żal, że robiono wszystko, żeby prezydent nie uczestniczył w tej wizycie 7 kwietnia. Potem zmuszono go, żeby leciał tam 10 kwietnia. Tak traktowano prezydenta" - opowiada Jolanta Szczypińska.

''Dla Putina godny pogrzeb prezydenta był kwestią ideologiczną. Zależało mu, by L. Kaczyński nie opuścił jego kraju ''prywatnie'' - wywiad z Pawłem Kowalem.

Źródło: TOK FM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz