Zbyt niska frekwencja zdecydowała, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nadal będzie rządzić stolicą. I zapewne wystartuje w wyborach za rok, by powalczyć o trzecią kadencję
Pierwsze sondażowe wyniki TNS Polska dla TVN 24 podane o północy mówiły, że do urn poszło 26,8 proc. warszawiaków uprawnionych do głosowania. Próg minimalny - 29,1 proc. - nie został przekroczony i dlatego referendum nie może być uznane za ważne. Za odwołaniem prezydent było 95 proc. głosujących.
- To jest przegrana polityków, którzy chcieli wywołać chaos, a wygrana Warszawy i warszawiaków - komentował pierwsze wyniki sondaży poseł Marcin Kierwiński, wiceprzewodniczący stołecznej PO.
Premier Donald Tusk skomentował wyniki na Twitterze: "Zobaczysz, jak przywita pięknie nas warszawski dzień:)".
Wieczorem na konferencji prasowej miał zabrać głos prezes PiS Jarosław Kaczyński, ale odwołał wystąpienie. Po naradach w siedzibie partii do dziennikarzy wyszła grupa polityków z Adamem Hofmanem i Mariuszem Kamińskim na czele. - Zakładamy, że nie będzie to referendum wiążące - przyznał Kamiński. Były szef CBA oskarżał: - Zobaczyliśmy tu inną twarz PO, przeprowadziła kampanię sprzeczną z zasadami konstytucji.
Ogłosił, że w Polsce panują standardy białoruskie, a referendum nie udało się m.in. dlatego, że w głosowaniu nie wzięło udziału kilkadziesiąt tysięcy urzędników. A to w obawie przed konsekwencjami ze strony przełożonych związanych z PO.
Do końca nie było jasne, jak zachowają się mieszkańcy stolicy. By zostali w domach, namawiali liderzy Platformy i wiele znanych osobistości. W ostatnich sondażach przed niedzielnym głosowaniem od 36 do 41 proc. warszawiaków wciąż deklarowało zamiar pójścia do urn, z czego znakomita większość - jak zwykle w referendach odwoławczych - chciała usunięcia prezydent.
Warszawska PO długo nie była świadoma, że Gronkiewicz-Waltz wyraźnie traci na popularności. Na początku kadencji aż 70 proc. mieszkańców stolicy wystawiało jej pozytywne oceny. Prezydent dużo inwestowała, zdobywała miliardy unijnych dotacji, w Warszawie zaczął działać i był bardzo dobrze przyjęty system rowerów miejskich, otwarto słynne w kraju Centrum Nauki "Kopernik", wielką oczyszczalnię ścieków.
Ale kolejne grupy mieszkańców miały powody do niezadowolenia. To m.in.: zamknięcie całych kwartałów miasta wokół przedłużającej się budowy II linii metra czy duża podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej.
Niezadowolenie mieszkańców dostrzegł burmistrz Ursynowa Piotr Guział - w maju razem z działaczami samorządowymi i politykami partii Janusza Palikota rozpoczął zbiórkę podpisów za odwołaniem prezydent.
Gdy groźba odwołania stała się realna, Gronkiewicz-Waltz zaczęła się pojawiać na festynach, debatach, placach budów. Pozbyła się niepopularnych urzędników, a oskarżany o arogancję ratusz postawił na komunikację społeczną. Ostatnie sondaże pokazywały, że prezydent odbudowuje stracone zaufanie.
Wielkim przegranym niedzielnego referendum jest PiS, który zmarginalizował inicjatorów akcji - komitet skupiony wokół Guziała - i stał się głównym rozgrywającym kampanii. Partia mocno eksponowała prof. Piotra Glińskiego jako kandydata na prezydenta stolicy. Mobilizowała wierny elektorat symboliką patriotyczną - nawiązywaniem do powstania warszawskiego, walk z września 1939 r. czy dokonań prezydenta Stefana Starzyńskiego. Niezwykle mocno angażował się prezes Jarosław Kaczyński - ostatnio codziennie występował na konferencjach, na których czytano litanię przewin Gronkiewicz-Waltz.
Rozczarowani rezultatem są też m.in. środowisko lewicowej Krytyki Politycznej czy Zieloni, którzy też namawiali do referendum. I pewnie sam Guział - w jego dzielnicy frekwencja była najniższa, niecałe 20 proc.
Choć prezydent przetrwała, PO raczej nie triumfuje. - Do niektórych wreszcie dotarło, że osiedliśmy na laurach - mówi jeden z warszawskich polityków Platformy. Dodaje, że są też plusy referendum: - Gronkiewicz-Waltz jest naszym murowanym kandydatem na trzecią kadencję. I teraz już wie, że nie wystarczy mieć władzę, trzeba się o nią nieustannie starać.
- To jest przegrana polityków, którzy chcieli wywołać chaos, a wygrana Warszawy i warszawiaków - komentował pierwsze wyniki sondaży poseł Marcin Kierwiński, wiceprzewodniczący stołecznej PO.
Wieczorem na konferencji prasowej miał zabrać głos prezes PiS Jarosław Kaczyński, ale odwołał wystąpienie. Po naradach w siedzibie partii do dziennikarzy wyszła grupa polityków z Adamem Hofmanem i Mariuszem Kamińskim na czele. - Zakładamy, że nie będzie to referendum wiążące - przyznał Kamiński. Były szef CBA oskarżał: - Zobaczyliśmy tu inną twarz PO, przeprowadziła kampanię sprzeczną z zasadami konstytucji.
Ogłosił, że w Polsce panują standardy białoruskie, a referendum nie udało się m.in. dlatego, że w głosowaniu nie wzięło udziału kilkadziesiąt tysięcy urzędników. A to w obawie przed konsekwencjami ze strony przełożonych związanych z PO.
Do końca nie było jasne, jak zachowają się mieszkańcy stolicy. By zostali w domach, namawiali liderzy Platformy i wiele znanych osobistości. W ostatnich sondażach przed niedzielnym głosowaniem od 36 do 41 proc. warszawiaków wciąż deklarowało zamiar pójścia do urn, z czego znakomita większość - jak zwykle w referendach odwoławczych - chciała usunięcia prezydent.
Warszawska PO długo nie była świadoma, że Gronkiewicz-Waltz wyraźnie traci na popularności. Na początku kadencji aż 70 proc. mieszkańców stolicy wystawiało jej pozytywne oceny. Prezydent dużo inwestowała, zdobywała miliardy unijnych dotacji, w Warszawie zaczął działać i był bardzo dobrze przyjęty system rowerów miejskich, otwarto słynne w kraju Centrum Nauki "Kopernik", wielką oczyszczalnię ścieków.
Ale kolejne grupy mieszkańców miały powody do niezadowolenia. To m.in.: zamknięcie całych kwartałów miasta wokół przedłużającej się budowy II linii metra czy duża podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej.
Niezadowolenie mieszkańców dostrzegł burmistrz Ursynowa Piotr Guział - w maju razem z działaczami samorządowymi i politykami partii Janusza Palikota rozpoczął zbiórkę podpisów za odwołaniem prezydent.
Gdy groźba odwołania stała się realna, Gronkiewicz-Waltz zaczęła się pojawiać na festynach, debatach, placach budów. Pozbyła się niepopularnych urzędników, a oskarżany o arogancję ratusz postawił na komunikację społeczną. Ostatnie sondaże pokazywały, że prezydent odbudowuje stracone zaufanie.
Wielkim przegranym niedzielnego referendum jest PiS, który zmarginalizował inicjatorów akcji - komitet skupiony wokół Guziała - i stał się głównym rozgrywającym kampanii. Partia mocno eksponowała prof. Piotra Glińskiego jako kandydata na prezydenta stolicy. Mobilizowała wierny elektorat symboliką patriotyczną - nawiązywaniem do powstania warszawskiego, walk z września 1939 r. czy dokonań prezydenta Stefana Starzyńskiego. Niezwykle mocno angażował się prezes Jarosław Kaczyński - ostatnio codziennie występował na konferencjach, na których czytano litanię przewin Gronkiewicz-Waltz.
Rozczarowani rezultatem są też m.in. środowisko lewicowej Krytyki Politycznej czy Zieloni, którzy też namawiali do referendum. I pewnie sam Guział - w jego dzielnicy frekwencja była najniższa, niecałe 20 proc.
Choć prezydent przetrwała, PO raczej nie triumfuje. - Do niektórych wreszcie dotarło, że osiedliśmy na laurach - mówi jeden z warszawskich polityków Platformy. Dodaje, że są też plusy referendum: - Gronkiewicz-Waltz jest naszym murowanym kandydatem na trzecią kadencję. I teraz już wie, że nie wystarczy mieć władzę, trzeba się o nią nieustannie starać.
Źródło: Wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz