Agnieszka KublikDrukuj
"Najwyższy czas położyć kres działaniom ludzi żerujących bez najmniejszych skrupułów na smoleńskiej katastrofie" - pisze mąż posłanki SLD, która zginęła w 2010 r.W poniedziałek ekspert od Macierewicza objawił nową rewelację o brzozie. Wbrew faktom
"W imię pamięci wybitnych postaci, które zginęły 10 kwietnia 2010 r. w tragicznej katastrofie w Smoleńsku, zwracam się do Pani z apelem, aby zechciała Pani dołożyć wszelkich starań w celu jak najszybszego zakończenia haniebnego spektaklu, który - niestety za przyzwoleniem kierownictwa najwyższego organu Rzeczypospolitej - toczy się w Sejmie - podkreśla Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz, w liście otwartym, który przekazał wczoraj Kopacz. - Zespół parlamentarny, kierowany przez pana posła Antoniego Macierewicza, działa bez szacunku dla powagi wydarzeń i tego, co ja i moi bliscy czujemy i wielokroć przeżywamy. Nie liczy się z moim bólem, moim cierpieniem, nie usiłuje dochodzić do prawdy, lecz, śmiem twierdzić, zbija, oszukując społeczeństwo, kapitał polityczny na śmierci 96 osób".
Także rodziny wielu innych ofiar protestowały przeciwko forsowaniu przez zespół Macierewicza i jego ekspertów tezy, że 10 kwietnia doszło do zamachu. Partia Jarosława Kaczyńskiego utrzymuje zaś, że dąży do prawdy w imieniu rodzin smoleńskich, choć współpracuje tylko z częścią z nich.
"Sejm stał się areną dywagacji pseudonaukowych postaci licytujących się w absurdalnych teoriach i wypowiedziach, w których mamy do czynienia w cynizmem najwyższej klasy, a nawet szaleństwem - podkreśla Deresz. - Zezwalając na odbywanie się w tak ważnej dla Polski instytucji, jaką jest Sejm, pseudonaukowej farsy, można odnieść wrażenie, iż kierownictwo Sejmu popiera w majestacie prawa i praworządności podłą grę wokół wielkiej tragedii w naszej historii. Tragedii w życiu moim i mojej rodziny".
Te ostre słowa to efekt m.in. przyznania się przez prof. Jacka Rońdę, że wiosną w TVP "blefował", iż ma dowody świadczące o tym, że prezydencki tupolew wcale nie uderzył w drzewo i nie zszedł poniżej 100 m.
W poniedziałek kolejny ekspert zespołu Macierewicza ogłosił nowe rewelacje: brzoza, w którą uderzył skrzydłem samolot, nie mogła spowodować katastrofy, bo kilka dni wcześniej została złamana na wysokości ponad 6 m. Prof. Chris Cieszewski z wydziału leśnego University of Georgia oparł tę tezę na niewyraźnych zdjęciach terenu wokół lotniska. Kupił je ponoć po kilkaset dolarów, nie ujawnił gdzie.
Wywołało to entuzjazm niektórych prawicowych mediów. Związana z PiS "Gazeta Polska Codziennie" pisała o "przełomie".
- To nie przełom, lecz kolejna kompromitacja - mówi Michał Setlak, wicenaczelny "Przeglądu Lotniczego". - Prof. Cieszewski, specjalista od analizy zdjęć satelitarnych lasów, pomylił śmieci z drzewem! To, co wziął za powaloną brzozę, to w istocie worki ze śmieciami. Na powiększeniu nie ma co do tego wątpliwości.
Cieszewskiego zdemaskował w internecie bloger Ford Prefect. Rewelacje profesora z Georgii obala też Nikołaj Bodin, jeden z bohaterów filmu Anity Gargas "Anatomia upadku", który miał dowieść, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Bodin to właściciel działki, na której rośnie brzoza. W filmie Gargas opowiada, że Tu-154 przeleciał nad nim tak nisko, że powalił go podmuch, a gdy wstał, pobiegł w kierunku brzozy, pod którą już leżały fragmenty maszyny.
Znacznie dokładniej Bodin zrelacjonował wydarzenia z 10 kwietnia autorom książki "Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej" (Jan Osiecki, Tomasz Białoszewski, Robert Latkowski): "Chmury wisiały tuż nad głową. Kiedy popatrzyłem na brzozę rosnącą na mojej działce, widziałem ją w zasadzie tylko do wysokości około dziesięciu metrów, tego dnia porządkowałem swoją daczę. (...) Chwilę potem (...) z mgły wyskoczył prosto na mnie wielki biały odrzutowiec. Byłem przerażony. Samolot leciał kilka metrów nad ziemią. Kiedy upadłem, usłyszałem trzask łamiącego się drzewa. Podniosłem głowę i zobaczyłem opadającą koronę brzozy rosnącej przy mojej daczy. W powietrzu wirowały kawałki dachu zerwanego przez podmuch silników. Wszędzie fruwały śmieci, które od dłuższego czasu starałem się zebrać z działki na jedno miejsce, żeby w końcu je wywieźć".
Także rodziny wielu innych ofiar protestowały przeciwko forsowaniu przez zespół Macierewicza i jego ekspertów tezy, że 10 kwietnia doszło do zamachu. Partia Jarosława Kaczyńskiego utrzymuje zaś, że dąży do prawdy w imieniu rodzin smoleńskich, choć współpracuje tylko z częścią z nich.
Te ostre słowa to efekt m.in. przyznania się przez prof. Jacka Rońdę, że wiosną w TVP "blefował", iż ma dowody świadczące o tym, że prezydencki tupolew wcale nie uderzył w drzewo i nie zszedł poniżej 100 m.
W poniedziałek kolejny ekspert zespołu Macierewicza ogłosił nowe rewelacje: brzoza, w którą uderzył skrzydłem samolot, nie mogła spowodować katastrofy, bo kilka dni wcześniej została złamana na wysokości ponad 6 m. Prof. Chris Cieszewski z wydziału leśnego University of Georgia oparł tę tezę na niewyraźnych zdjęciach terenu wokół lotniska. Kupił je ponoć po kilkaset dolarów, nie ujawnił gdzie.
Wywołało to entuzjazm niektórych prawicowych mediów. Związana z PiS "Gazeta Polska Codziennie" pisała o "przełomie".
- To nie przełom, lecz kolejna kompromitacja - mówi Michał Setlak, wicenaczelny "Przeglądu Lotniczego". - Prof. Cieszewski, specjalista od analizy zdjęć satelitarnych lasów, pomylił śmieci z drzewem! To, co wziął za powaloną brzozę, to w istocie worki ze śmieciami. Na powiększeniu nie ma co do tego wątpliwości.
Cieszewskiego zdemaskował w internecie bloger Ford Prefect. Rewelacje profesora z Georgii obala też Nikołaj Bodin, jeden z bohaterów filmu Anity Gargas "Anatomia upadku", który miał dowieść, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Bodin to właściciel działki, na której rośnie brzoza. W filmie Gargas opowiada, że Tu-154 przeleciał nad nim tak nisko, że powalił go podmuch, a gdy wstał, pobiegł w kierunku brzozy, pod którą już leżały fragmenty maszyny.
Znacznie dokładniej Bodin zrelacjonował wydarzenia z 10 kwietnia autorom książki "Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej" (Jan Osiecki, Tomasz Białoszewski, Robert Latkowski): "Chmury wisiały tuż nad głową. Kiedy popatrzyłem na brzozę rosnącą na mojej działce, widziałem ją w zasadzie tylko do wysokości około dziesięciu metrów, tego dnia porządkowałem swoją daczę. (...) Chwilę potem (...) z mgły wyskoczył prosto na mnie wielki biały odrzutowiec. Byłem przerażony. Samolot leciał kilka metrów nad ziemią. Kiedy upadłem, usłyszałem trzask łamiącego się drzewa. Podniosłem głowę i zobaczyłem opadającą koronę brzozy rosnącej przy mojej daczy. W powietrzu wirowały kawałki dachu zerwanego przez podmuch silników. Wszędzie fruwały śmieci, które od dłuższego czasu starałem się zebrać z działki na jedno miejsce, żeby w końcu je wywieźć".
Źródło: Wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz