czwartek, 31 października 2013

50. urodziny arcywpływowego gitarzysty. Najlepsze momenty Johnny'ego Marra (nie tylko w The Smiths)

Robert Sankowski
 Drukuj
Gitarzysta The Smiths i jeden z najważniejszych muzyków sceny brytyjskiej ostatnich dekad świętuje 31 października szczególny jubileusz. Przypominamy jego dokonania, znacznie wykraczające poza dyskografię legendarnej macierzystej formacji
Fot. Brian Kersey AP

"New Musical Express" uhonorował go niedawno specjalną nagrodą Godlike Genius, zaś magazyn "Mojo" nazwał go swego czasu "ostatnim żyjącym brytyjskim gitarowym stylistą".
Urodzony 31 października 1963 r. John Martin Maher (nazwisko zmienił na Marr później, aby odróżnić się od nazywającego się tak samo perkusisty Buzzcocks) mógł zostać piłkarzem. Jako nastolatek był nawet testowany przez Manchester City. Ostatecznie zwyciężyła muzyka - pierwszy zespół założył już w wieku 13 lat.
Zanim trafił do The Smiths zdążył grać i w kapeli, która wykonywała covery Stonesów, i w zespole funkowym. Ale przepustką do sławy i historii miał stać się skład założony w 1982 r. ze Stevenem Patrickiem Morrisseyem.
Z okazji 50. urodzin prezentujemy dziś kilka piosenek kultowych The Smiths, jak i paru innych formacjach, z którymi był związany.


Debiutancki singel The Smiths nie wszedł na listy przebojów, ale zwrócił na zespół uwagę właściwych osób - numer przypadł do gustu między innymi słynnemu radiowemu prezenterowi Johnowi Peelowi. Piosenka świetnie prezentowała wszystkie cechy charakterystyczne zespołu - manieryczny i niezwykle rozpoznawalny śpiew Morrisseya, specyficzną melodykę oraz "pobrzękującą" gitarę Marra.


The Smiths od bezpretensjonalnej nazwy aż po kwiaty, które Mozzer rozrzucał podczas koncertów byli kontestacją tego wszystkiego, co działo się na mainstreamowej scenie początku lat 80. Paradoksalnie byli też zapowiedzią czasów, w których muzyka indie poda rękę scenie tanecznej, czego nieco ironicznym dowodem finał koncertowego wykonania ich piosenki "Barbarism Begins At Home".



W latach 80. zespół był symbolem rockowej sceny niezależnej, w następnych dekadach stał się zaczynem dla gitarowej rewolty. I to nie tylko ze względu na wyśpiewywane przez Morrisseya słowa o wieszaniu didżejów, którzy nie grają muzyki mówiącej czegoś o naszym życiu...



Po rozpadzie The Smiths Marr stał się wziętym muzykiem sesyjnym (grał nawet u boku samego Paula McCartneya). Przez moment pojawił się w składzie The Pretenders, ale na dłużej - pomiędzy 1988 a 1994 - zabawił w grupie The The kierowanej przez swojego kumpla z dzieciństwa Matta Johnsona. Grał z nią na koncertach i nagrał dwie płyty.



W tym samym 1988 roku Marr założył zespół Electronic z inną legendą sceny manchesterskiej - znanym z Joy Division i New Order Bernardem Sumnerem. Grupa odniosła spory sukces komercyjny łącząc brzmienia niezależnego rocka i popowe melodie z modnymi wówczas klubowymi rytmami.



W roku 2000 Johnny założył indierockową supergrupę The Healers (w jej skład wszedł też między innymi perkusista Zak Starkey, syn Ringo Starra, oraz znany z Kula Shaker basista Alonza Bevan). Marr wziął w nim na siebie rolę wokalisty, a grupę mogliśmy oglądać także w Polsce - zagrała jako support przed Oasis na koncercie na warszawskim Torwarze.


Skoro już mowa o Oasis - lider tej formacji Noel Gallagher zawsze wymienia Marra jako jedną ze swoich największych inspiracji. W rewanżu Johnny zagrał z Oasis podczas koncertu grupy w 2001 r.


W 2006 r. grupa Modest Mouse dała ogłoszenie, w którym poszukiwała gitarzysty "brzmiącego jak Johnny Marr". Ku jej ogromnemu zdumieniu na anons odpowiedział sam Johnny. Tyle legenda - podobno prawda jest mniej interesująca - Marr pracując jako producent nagrań poznał już wcześniej wokalistę grupy Isaaca Brocka. Tak czy inaczej, na trzy lata został muzykiem tej amerykańskiej formacji.


Marrowi najwyraźniej spodobał się ten eksperyment. W 2008 r. dołączył na dłużej do brytyjskiej tym razem grupy The Cribs.


Na 50. rocznicę urodzin Johnny postanowił przygotować sobie specjalny prezent - wydany zaledwie kilka miesięcy temu album solowy - pierwsze wydawnictwo podpisane tylko i wyłącznie jego nazwiskiem.
Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz