08.10.2013
Jestem zła. Bo słowa, o których przez lata starałam się zapomnieć, stanęły mi dziś na nowo przed oczami. Posłuchajcie:"Czuję się zobowiązany zaprotestować przeciwko szarpaniu dobrej opinii naszych księży, co jest przecież atakiem niewybrednym znanych nam pewnych grup i środowisk. Dziś przybierają one coraz to inne kolory, ale zawsze wywodzą się od ojca kłamstwa".
Wiecie, kto jest autorem tych słów? Józef Michalik, w 2001 r. arcybiskup przemyski i wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Wówczas gorliwy obrońca Michała M., księdza z Tylawy oskarżanego o pedofilię.
Wielokrotnie jeździłam w tamtym czasie do Tylawy. Jako reporterka rozmawiałam z dziewczynkami, ich rodzicami, i ludźmi, którzy postanowili sprawę ujawnić. Nie było wątpliwości do winy księdza i krzywdy dzieci. Przypieczętował to wyrok sądu.
A hierarcha położył cały swój autorytet na ołtarzu obrony duchownego, który przez ponad 30 lat bezkarnie molestował dziewczynki ze swojej parafii.
Dziś arcybiskup powiedział dziennikarzom: "Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe".
I dalej: "Dziecko lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze drugiego człowieka wciąga".
Zabrzmiało mi to bardzo znajomo.
Najważniejsze, by parafianie nie stracili zaufania do swego proboszcza
Arcybiskup zwrócił się do wiernych listem w czerwcową niedzielę 12 lat temu. Zaatakował tych, którzy odważyli się przerwać zmowę milczenia. Nie tylko wystąpić przeciwko wiekowemu księdzu, ale też zaryzykować relacje z sąsiadami i własnymi rodzinami. Doskonale pamiętam tamtą atmosferę wśród ofiar - zawstydzenie, strach, niepewność, jakie będzie zakończenie sprawy. I osamotnienie, bo niewielu było ludzi i instytucji gotowych pomóc.
Arcybiskupa Michalika nie obchodził jednak wtedy los pokrzywdzonych. Był pochłonięty podważeniem wiarygodności tych, którzy "podnieśli rękę" na kapłana. Mówiąc o tych, co wywodzą się od "ojca kłamstwa" (czyli szatana) pisał o "Gazecie Wyborczej" i przypisał nam "świadome wyrządzanie krzywdy ks. Prałatowi". Ale - co ważniejsze - zaatakował też Lucynę Krawiecką i inne osoby, które całą sprawę ujawniły. Pisał:
"Cel oskarżenia był chyba inny niż dobro dziecka i religii skoro w rozmowie żadnych nazwisk nie zgodziła się podać, szermując ogólnymi zarzutami. W krótkim czasie pojawił się kolejny ambasador w/w kobiety, brat zakonny, dosyć dziwny, augustianin, z takimiż zarzutami, ale również nie zgodził się ujawnić nazwisk rzekomo pokrzywdzonych dzieci".
Tego listu wysłuchali parafianie w czterech wioskach. Słuchali, jak ich arcybiskup współczuje duchownemu i wyraża nadzieję, "że konfratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż wrogie Kościołowi i depczące prawdę gazety lub osoby, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bliskość przez gorliwą modlitwę".
A tam atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Ofiary były zastraszone, dzieci zagubione, ich rodzice oglądali się ze strachem na sąsiadów, czy przypadkiem nie wyśledzą, że wsiadają do autobusu w kierunku Krosna. Gdzie toczy się śledztwo w sprawie czynów ich proboszcza.
Kilka dni później arcybiskup Michalik na łamach "Niedzieli" napisał: "Gazeta Wyborcza znalazła ostatnio nowy temat - molestowanie dzieci. O co w tym wszystkim chodzi? Czy tylko o słuszną obronę dziecka, czy także o to, aby poderwać zaufanie do Kościoła, instytucji dydaktyczno-wychowawczych, niszczyć autorytety, odgrodzić nauczycieli, księży od dzieci i od ludzi? O wspólników fałszywej propagandy nietrudno."
Przejęzyczenie? Lapsus? Nie wierzę
Kiedyś winni byliśmy my, dziennikarze, Lucyna Krawiecka, jakiś dziwny zakonnik.
Dziś winne są dzieci. A także ich rodzice, którzy się rozwodzą.
Tylko nie księża.
Wtedy, w Tylawie, nie udało się zakrzyczeć prawdy. Po trzech latach od ujawnienia skandalu, Sąd Rejonowy w Krośnie skazał 65-letniego księdza M. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek. Ksiądz nie przyznał się do winy, ale też nie odwoływał się. Sąd potwierdził, że kapłan wkładał ręce pod bluzki dziewczynek i dotykał ich piersi, wkładał ręce do majtek i dotykał krocza, całował, wkładał palec do pochwy. Wyrok uprawomocnił się.
W późniejszych latach publicyści oceniali tamtą postawę arcybiskupa Michalika. Wielu pisało, że drugi raz już podobnego błędu by nie popełnił. A jednak mylili się. Świadczą o tym jego dzisiejsze słowa.
Pewnie wielu weźmie za dobrą monetę przeprosiny wyrażone przez arcybiskupa na konferencji kilka godzin później. Ale ja nie wierzę, że to przejęzyczenie, lapsus. Wysłuchałam nagrania tej wypowiedzi, nie usłyszałam urywanych zdań, niedopowiedzeń. I zbyt dobrze pamiętam postawę arcybiskupa Michalika sprzed kilkunastu lat, by dać wiarę w jego dzisiejsze sprostowanie.
Krzywdzeni przez księży pedofilów znów dziś usłyszeli, że to oni są winni
Zastanawia mnie, czy arcybiskup Michalik spotkał się z którąś z ofiar księdza M.? I nie pytam o to, czy przeprosił, czy zadośćuczynił. Pytam, czy ich wysłuchał.
Czy ktoś, kto choć raz porozmawiałby z osobą skrzywdzoną przez duchownego, ośmieliłby się wypowiadać w taki sposób na temat pedofilii? Bo gdyby rozmawiał, wiedziałby, jak trudne to przypadki. Z jaką traumą zmagają się całe życie pokrzywdzeni przez duchownego. Z jakim ostracyzmem otoczenia się borykają, zwłaszcza w małych, wiejskich środowiskach. Jak przez lata muszą milczeć, udawać przed mężami. Jak muszą nienawidzić matek, które ich nie ochroniły przed proboszczem, bo jego autorytet bywał ważniejszy niż dobro własnego dziecka.
Przeprowadziłam w Tylawie wiele rozmów. Z Ewą Orłowską, która była jedną z głównych oskarżycielek księdza M., kontaktuję się do dziś. I wiem, ile wysiłku musi wkładać, by nieść tamten ciężar, który z biegiem lat wcale nie staje się mniej dotkliwy. Bo o takiej przeszłości nie da się zapomnieć.
Co musiała poczuć dziś, gdy przeczytała słowa arcybiskupa Michalika? Nie miałam odwagi do niej zadzwonić.
Wielokrotnie jeździłam w tamtym czasie do Tylawy. Jako reporterka rozmawiałam z dziewczynkami, ich rodzicami, i ludźmi, którzy postanowili sprawę ujawnić. Nie było wątpliwości do winy księdza i krzywdy dzieci. Przypieczętował to wyrok sądu.
Dziś arcybiskup powiedział dziennikarzom: "Wielu tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe".
I dalej: "Dziecko lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze drugiego człowieka wciąga".
Zabrzmiało mi to bardzo znajomo.
Najważniejsze, by parafianie nie stracili zaufania do swego proboszcza
Arcybiskup zwrócił się do wiernych listem w czerwcową niedzielę 12 lat temu. Zaatakował tych, którzy odważyli się przerwać zmowę milczenia. Nie tylko wystąpić przeciwko wiekowemu księdzu, ale też zaryzykować relacje z sąsiadami i własnymi rodzinami. Doskonale pamiętam tamtą atmosferę wśród ofiar - zawstydzenie, strach, niepewność, jakie będzie zakończenie sprawy. I osamotnienie, bo niewielu było ludzi i instytucji gotowych pomóc.
Arcybiskupa Michalika nie obchodził jednak wtedy los pokrzywdzonych. Był pochłonięty podważeniem wiarygodności tych, którzy "podnieśli rękę" na kapłana. Mówiąc o tych, co wywodzą się od "ojca kłamstwa" (czyli szatana) pisał o "Gazecie Wyborczej" i przypisał nam "świadome wyrządzanie krzywdy ks. Prałatowi". Ale - co ważniejsze - zaatakował też Lucynę Krawiecką i inne osoby, które całą sprawę ujawniły. Pisał:
"Cel oskarżenia był chyba inny niż dobro dziecka i religii skoro w rozmowie żadnych nazwisk nie zgodziła się podać, szermując ogólnymi zarzutami. W krótkim czasie pojawił się kolejny ambasador w/w kobiety, brat zakonny, dosyć dziwny, augustianin, z takimiż zarzutami, ale również nie zgodził się ujawnić nazwisk rzekomo pokrzywdzonych dzieci".
Tego listu wysłuchali parafianie w czterech wioskach. Słuchali, jak ich arcybiskup współczuje duchownemu i wyraża nadzieję, "że konfratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż wrogie Kościołowi i depczące prawdę gazety lub osoby, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bliskość przez gorliwą modlitwę".
A tam atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Ofiary były zastraszone, dzieci zagubione, ich rodzice oglądali się ze strachem na sąsiadów, czy przypadkiem nie wyśledzą, że wsiadają do autobusu w kierunku Krosna. Gdzie toczy się śledztwo w sprawie czynów ich proboszcza.
Kilka dni później arcybiskup Michalik na łamach "Niedzieli" napisał: "Gazeta Wyborcza znalazła ostatnio nowy temat - molestowanie dzieci. O co w tym wszystkim chodzi? Czy tylko o słuszną obronę dziecka, czy także o to, aby poderwać zaufanie do Kościoła, instytucji dydaktyczno-wychowawczych, niszczyć autorytety, odgrodzić nauczycieli, księży od dzieci i od ludzi? O wspólników fałszywej propagandy nietrudno."
Przejęzyczenie? Lapsus? Nie wierzę
Kiedyś winni byliśmy my, dziennikarze, Lucyna Krawiecka, jakiś dziwny zakonnik.
Dziś winne są dzieci. A także ich rodzice, którzy się rozwodzą.
Tylko nie księża.
Wtedy, w Tylawie, nie udało się zakrzyczeć prawdy. Po trzech latach od ujawnienia skandalu, Sąd Rejonowy w Krośnie skazał 65-letniego księdza M. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek. Ksiądz nie przyznał się do winy, ale też nie odwoływał się. Sąd potwierdził, że kapłan wkładał ręce pod bluzki dziewczynek i dotykał ich piersi, wkładał ręce do majtek i dotykał krocza, całował, wkładał palec do pochwy. Wyrok uprawomocnił się.
W późniejszych latach publicyści oceniali tamtą postawę arcybiskupa Michalika. Wielu pisało, że drugi raz już podobnego błędu by nie popełnił. A jednak mylili się. Świadczą o tym jego dzisiejsze słowa.
Pewnie wielu weźmie za dobrą monetę przeprosiny wyrażone przez arcybiskupa na konferencji kilka godzin później. Ale ja nie wierzę, że to przejęzyczenie, lapsus. Wysłuchałam nagrania tej wypowiedzi, nie usłyszałam urywanych zdań, niedopowiedzeń. I zbyt dobrze pamiętam postawę arcybiskupa Michalika sprzed kilkunastu lat, by dać wiarę w jego dzisiejsze sprostowanie.
Krzywdzeni przez księży pedofilów znów dziś usłyszeli, że to oni są winni
Zastanawia mnie, czy arcybiskup Michalik spotkał się z którąś z ofiar księdza M.? I nie pytam o to, czy przeprosił, czy zadośćuczynił. Pytam, czy ich wysłuchał.
Czy ktoś, kto choć raz porozmawiałby z osobą skrzywdzoną przez duchownego, ośmieliłby się wypowiadać w taki sposób na temat pedofilii? Bo gdyby rozmawiał, wiedziałby, jak trudne to przypadki. Z jaką traumą zmagają się całe życie pokrzywdzeni przez duchownego. Z jakim ostracyzmem otoczenia się borykają, zwłaszcza w małych, wiejskich środowiskach. Jak przez lata muszą milczeć, udawać przed mężami. Jak muszą nienawidzić matek, które ich nie ochroniły przed proboszczem, bo jego autorytet bywał ważniejszy niż dobro własnego dziecka.
Przeprowadziłam w Tylawie wiele rozmów. Z Ewą Orłowską, która była jedną z głównych oskarżycielek księdza M., kontaktuję się do dziś. I wiem, ile wysiłku musi wkładać, by nieść tamten ciężar, który z biegiem lat wcale nie staje się mniej dotkliwy. Bo o takiej przeszłości nie da się zapomnieć.
Co musiała poczuć dziś, gdy przeczytała słowa arcybiskupa Michalika? Nie miałam odwagi do niej zadzwonić.
Źródło: Wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz