środa, 9 października 2013

PIS, wódka, ogórek i referendum

Wojciech Maziarski, 
10.10.2013
 Drukuj
Jarosław Kaczyński podpisuje wniosek o referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy

sprawie odwołania prezydent Warszawy
Jarosław Kaczyński podpisuje wniosek o referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy sprawie odwołania prezydent Warszawy (Fot.Kuba Atys/ Agencja Gazeta)
To święto demokracji, przejaw obywatelskiego zaangażowania, idźcie głosować - wzywają zwolennicy udziału w warszawskim referendum. Pitu-pitu. To referendum jest polityczną manipulacją i nadużyciem mechanizmów demokratycznych. Nadużyciem zgodnym z literą prawa, ale sprzecznym z jego duchem.
Mechanizm kadencyjny w demokracji oznacza, że wyborcy zawierają z wybieranymi kontrakt na cztery lata, po których rozliczają ich w kolejnych wyborach. Referendum zostało wprowadzone jako środek dodatkowy, pozwalający w nadzwyczajnej sytuacji odwołać polityka naruszającego warunki kontraktu w sposób tak rażący, jak zrobił to np. prezydent Starachowic Wojciech Bernatowicz, który za korupcję trafił do mamra. Ustawodawcy zapewne nie przyszło do głowy, że przegrana mniejszość wykorzysta to narzędzie do odwracania wyników wyborów i do przedterminowego odwoływania zwycięzcy bez żadnej szczególnej przyczyny. To, że jakiś polityk (w tym wypadku pani prezydent Warszawy) stracił część społecznego poparcia, taką przyczyną nie jest. Zużywanie się elit władzy w trakcie rządzenia jest procesem naturalnym i nikt z tego powodu nie organizuje przyspieszonych wyborów.

Do ogłoszenia referendum potrzebny był wniosek z podpisami 10 proc. uprawnionych do głosowania, czyli 133 576 osób. W wyborach 2010 r. na konkurentów Hanny Gronkiewicz-Waltz głosowało 303 312 osób. To oznacza, że przeciwnicy pani prezydent, którzy głosowali na innych kandydatów, są wystarczająco liczni, by zainicjować procedurę jej odwołania. Można w ciemno założyć, że głównie oni podpisywali wniosek. Właściwie mogli zacząć zbierać podpisy dzień po wyborach i referendum odbyłoby się na początku 2011 r. Dlaczego czekali aż do teraz?


Bo w 2011 r. warszawiacy nie daliby się nabrać i nie poszliby do urn. Dziś, po trzech latach od wyborów, gwiazda Hanny Gronkiewicz-Waltz pobladła. Jest więc nadzieja, że jakaś część obywateli da się zmanipulować.

Dlatego bój toczy się teraz o frekwencję. Każdy głos na wagę złota. "W referendum mogą głosować wszystkie osoby mieszkające w Warszawie! Także te niezameldowane!" - wielkimi literami krzyczą szturmowcy IV RP na portalu wPolityce.pl.

Politycy inicjujący akcję referendalną nie uświadamiają sobie, że precedens, który dziś tworzą, obróci się kiedyś przeciw nim. Jeśli w przyszłości prezydentem Warszawy zostanie polityk z ich obozu, opozycja z pewnością ochoczo wejdzie na ścieżkę wydeptaną przez Piotra Guziała i Jarosława Kaczyńskiego. Z czasem okaże się, że polska polityka toczy się nie w rytmie czteroletnim, lecz od referendum do referendum, które następują coraz częściej. Przecież miesiąc bez odwołania jakiegoś prezydenta czy burmistrza jest miesiącem straconym.

A wszyscy naiwni, którzy za dobrą monetę biorą dziś górnolotne slogany o obywatelskim zaangażowaniu i święcie demokracji, bardzo się zdziwią, gdy dotrze do nich, jaka konkretna treść kryje się za tymi hasłami. To ci dopiero nieporozumienie - miało być święto demokracji, a jest Prawo i Sprawiedliwość. Zupełnie jak w dowcipie, w którym klient wchodzi do restauracji i woła: - Kelner, napoje i frukta! - A konkretnie, proszę pana? - Wódka i ogórek. 


Źródło: Wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz